piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 3



Byłam wykończona. Od samego rana chodziłyśmy z dziewczynami po największym centrum handlowym w Miami. Aurelia była obładowana torbami z zakupami o wszystkich rozmiarach.
Ledwo mogła je wszystkie utrzymać, a te najmniejsze kilka razy wypadały jej z rąk.
- Cholera, dziewczyny mam dość. – zatrzymała się, ocierając kropelki potu z czoła.
Jak zwykle wyglądała idealnie. Krótkie jeansowe spodenki, wytarte przy kieszeniach oraz biała koszula z krótkim rękawem i eleganckim kołnierzykiem. Jej długie włosy były rozpuszczone i było jej z tego powodu okropnie gorąco.
- Mogłam tyle nie kupować. – stwierdziła, z zazdrością spoglądając na dwie torby, które trzymałam w rękach i kilka mniejszych torebek Blanki.
- Daj, pomogę Ci. – zaoferowała się moja druga koleżanka i wzięła od Aurelii kilka większych toreb, aby było jej trochę lżej.
- Może usiądziemy na chwilę? – zaproponowałam, wskazując na pobliską ławkę, znajdującą się po drugiej stronie pasażu.
Dziewczyny z ulgą przyjęły propozycję, wygodnie się rozsiadłyśmy, kładąc zakupy na kolanach.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz. – stwierdziła Aurelia po chwili milczenia.
Popatrzyłam po sobie. Założyłam dzisiaj czarną spódniczkę ponad kolana, a do niej włożyłam luźną turkusową koszulkę. Swoje długie, brązowe włosy spięłam na czubku głowy wysokiego koka, a moje zielone oczy, ukryte były po dużymi, okrągłymi okularami przeciwsłonecznymi.
Na nogi włożyłam czarne japonki, bo na każde inne buty było dzisiaj za ciepło.
- Dziękuję. – odparłam z uśmiechem i zamknęłam oczy, by odpocząć.
Nie mówiłam nic przyjaciółkom o wczorajszym spotkaniu z tym chłopakiem.
Przekazałam tylko tyle, że na recepcji nikogo nie było. Przecież nie było to ani trochę interesujące, a ten blondyn, wręcz irytujący. Trochę w stylu Aurelii. Jestem pewna, że od razu by jej się spodobał, zresztą ona jemu też.
- Co planujemy na dzisiaj? – zapytałam, nie otwierając oczu.
- Zamawiamy taksówkę, wracamy do naszego pięknego pokoju z klimatyzacją… – która została wczoraj wieczorem naprawiona, sama myśl o znalezieniu się w zimnym miejscu podniosła mnie na duchu. - … odpoczywamy, a wieczorem możemy znowu wyjść na miasto. – stwierdziła Blanka spinając włosy w wysokiego kucyka.
Rozprostowałam nogi i spojrzałam na koleżanki. Aurelia trzymała głowę na kolanach i wydawała z siebie jakieś dziwne jęki podczas gdy druga uważnie obserwowała przechodzących obok ludzi. Zawsze tak robiła, kiedy siedziała bezczynnie.
Obserwowała, bardzo uważnie, potem zainspirowana przelewała swoje uczucia i obserwacje na papier. Kiedy miała już swoich przemyśleń wystarczająco dużo, pisała wiersze.
Nigdy nie przeczytałam żadnego z jej dzieł. Dzieliła się z nami wszystkim, tylko nie swoją twórczością. Była zbyt nieśmiała, niepewna swojego talentu, więc wszystko z tym związane trzymała w ukryciu.
- Idę kupić nam coś do picia. – zaoferowałam się – Słyszałam, że na promenadzie są najlepsze smoothie w mieście. Zaraz wracam. – wstałam i odłożyłam swoje torby z zakupami, pozostawiając zamyśloną Blankę i marudzącą Aurelię.
Wyjście na zewnątrz było nie najlepszym pomysłem, na dworze było jeszcze bardziej gorąco.
Z westchnieniem poprawiłam okulary na nosie i ruszyłam przed siebie.
Było tutaj bardzo dużo ludzi, wszyscy przepychali się i nie zwracali na innych nawet najmniejszej uwagi. Rozglądałam się dookoła szukając baru z moim wymarzonym napojem, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Szłam dalej. Mijałam liczne budki z perfumami, sklepy z ubraniami i mnóstwo restauracji. Była nawet jedna z polską kuchnią, o czym głosił olbrzymi szyld ponad drzwiami wejściowymi.
Co chwilę byłam popychana przez nieuważnych ludzi. Czułam się gorzej niż kiedykolwiek, niewidzialna, nic nie znacząca, a na dodatek zaczynało mi się robić słabo.
Dlaczego nie ma tutaj nic do picia?! Krzyczałam w duchu, zła na siebie, że w ogóle opuściłam centrum handlowe.
Rozglądnęłam się wokoło, stojąc na środku promenady.
Nie poznałam tych okolic, nawet nie wiedziałam, że zawędrowałam tak daleko, przez tłoczących się ludzi straciłam orientację i nie miałam pojęcia gdzie teraz się znajduję.
Spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu 16:30. Oznacza to, że spacerowałam bez celu ponad pół godziny. Zrezygnowana postanowiłam wracać, taką samą drogą jaką przyszłam. Zmieniłam kierunek, co przy takim tłumie było wręcz niewykonalne i ruszyłam w przeciwną stronę.
Mocno ściskałam w dłoniach białą komórkę i nerwowo poprawiałam sobie koszulkę, która cały czas wychodziła ze spódnicy.
Wzrok miałam spuszczony na dół, bo mimo okularów przeciwsłonecznych, zaczęły boleć mnie oczy od wiecznego słońca. Okazało się to bardzo złym pomysłem.
Z pochyloną głową, przemierzałam promenadę i nagle poczułam lekkie uderzenie.
Cofnęło mnie do tyłu, podniosłam wzrok na osobę, na którą wpadłam.
- Znowu się spotykamy. – uśmiechnął się szeroko ,,wczorajszy” chłopak. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę z rozpiętym górnym guzikiem, dzięki czemu widać było kawałek pięknie opalonego ciała. – Dziwne zrządzenie losu. – stwierdził z czystym niemieckim akcentem.
- Tak… Chyba gwiazdy zmówiły się przeciwko mnie. – odburknęłam w języku niemieckim i nie przepraszając, zaczęłam iść w swoją stronę. Nie przeszłam nawet całego metra kiedy poczułam jego obecność, po mojej prawej.
- Chyba nie zamierzasz tak uciec? – zapytał trochę rozczarowany, lekko dotykając mojego ramienia swoimi szczupłymi palcami.
- Właściwie to zamierzam, czekają na mnie koleżanki, a ja nie chcę ich niepokoić.
- Odprowadzę Cię. – zaoferował się, nie tracąc swojego spokoju.
Przez kilka minut szliśmy obok siebie w całkowitym milczeniu. Ja zwyczajnie nie miałam ochoty na pogawędki, a on chyba nie za bardzo wiedział jak się zachować. Myślałam, że takim pewniakom nigdy nie brakuje tematów do rozmów.
Nagle usłyszałam śliczną melodię, płynącą z lewej strony. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w tamtą stronę. Pod sklepem z instrumentami stał wysoki, brunet i grał na gitarze jakąś piosenkę. Podeszłam do niego kilka kroków i z zachwytem wpatrywałam się w jego zwinne palce, zgrabnie przemieszczające się po gryfie.
Byłam pod wrażeniem, zawsze imponowali mi chłopcy umiejący grać na jakimś instrumencie.
Andreas chyba wyczuł mój podziw, bo lekko parsknął i powiedział:
- Też mi coś... Teraz już praktycznie każdy potrafi grać na gitarze.
- Tak? A ty potrafisz? – zwróciłam się w jego stronę, odrywając wzrok od młodego gitarzysty.
- Niee… - zaczął niepewnie, przeczesując ręką, gęste blond włosy.
Prychnęłam z lekceważeniem i odwróciłam się od niego plecami. Miałam już dość tej gadki pewnego siebie chłopaka. Miałam nadzieje, że pójdzie w swoją stronę i da mi spokój, ale jednak się myliłam. W dalszym ciągu podążał za mną, z nieznanej mi przyczyny.
- Za to jestem dobry w wielu innych rzeczach. – oznajmił wysoko unosząc głowę - A więc powiedz… - zaczął, próbując nawiązać rozmowę. – Interesujesz się skokami narciarskimi?
Zaciekawiona jego dziwnym pytaniem, przeniosłam na niego wzrok.
Jeszcze nikt nigdy, tak z nikąd nie zadał mi takiego pytania. Kiedy się kogoś poznaje pyta się bardziej o hobby czy rodzeństwo, ale na pewno nie o skoki narciarskie, tym bardziej, że nie byłam totalnie obeznana w tym temacie.
- Znam tylko Adama Małysza, więc nie sądzę, że słowo ,,interesuję się” jest w tym wypadku odpowiednie. – stwierdziłam, zerkając na wyświetlacz telefonu, 17:00. Dziewczyny na pewno zaczynają się o mnie martwić.
- Wiesz, że Adam Małysz zakończył karierę, prawda? – przyjrzał się mi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami tak uważnie, że pewnie ¾ normalnych dziewczyn zapomniało by już o oddychaniu.
- Ach… - zdziwiłam się zbita z tropu – To… Kamil… Kamil… Soo… Soch? – wydukałam nie pewna co do nazwiska skoczka.
- Stoch. – poprawił mnie z rozbawieniem – Szczęściarz z niego. – stwierdził ironicznie, wkładając ręce do tylnych kieszeni spodni.
- Na jedno wychodzi. – wzruszyłam ramionami, wytężając wzrok. Centrum Handlowe już majaczyło gdzieś w oddali, ale nadal musiałam pokonać do niego jeszcze długą drogę.
Nie wierze, że chciało mi się przejść taki kawał w poszukiwaniu trzech głupich koktajli.
Z narastającym znużeniem stawiałam kolejne kroki. Marzyłam o tym by znaleźć się teraz w basenie z zimną wodą i pozostać tam, aż do końca świata.
- Mogę Cię z nim poznać. – zaproponował – To mój przyjaciel.
- Skaczesz? – spytałam z grzeczności, bo wyczuwałam w jego głosie, że od wczorajszej rozmowy czekał tylko na to pytanie. Tak naprawdę niewiele mnie to obchodziło.
Ojczym uwielbiał skoki narciarskie. Dla mnie było to niesamowicie nudne. Skaczą jeden za drugim, ubrani w idiotyczne kombinezony, różnica polega na tym, że jeden bliżej, drugi dalej. Jeden ląduje za linią, drugi przed. I co w tym jest ciekawego?
- Tak! – odpowiedział z radością na zadane mu pytanie – Jak już mówiłem, jestem w tym niezły, mimo, że mam dopiero 18 lat, a Kamil był jednym z pierwszych, których poznałem w tej branży.
Pokiwałam głową udając zaciekawioną, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło. Nigdy nie lubiłam słuchać przechwałek innych ludzi, poza tym byłam już zbyt zmęczona na jakąś grę aktorską, a ten chłopak, naprawdę działał mi na nerwy. Może powinnam przedstawić go Aurelii. Na pewno szybko by się sobą zajęli, tak jak jego kolega i niekompetentna recepcjonistka.
- Lena! – usłyszałam dobrze znane mi głosy moich przyjaciółek.
Głęboko odetchnęłam z ulgą, widząc dwie znane mi osoby, biegnące w moją stronę.
- Gdzieś ty była?! – wydarła się na mnie Aurelia – Zniknęłaś na ponad godzinę! Myślałam, że Cię porwali!
- Mówiłam jej, żeby wyluzowała, ale wiesz jaka ona jest. – Blanka pokręciła głową z dezaprobatą – Już wymyślała historię, że znajdziemy Cię jutro w pobliskim rowie, całą…
- Cicho! –blondynka uciszyła ją lekkim kuksańcem w brzuch. – A to kto? – szeroko uśmiechnęła się do zdezorientowanego Andreasa, stojącego bardzo blisko mnie, za blisko.
- Andreas, pochodzi z Niemiec. – poinformowałam ich po niemiecku, żeby chłopak nie czuł się niezręcznie. Chociaż on prawdopodobnie nawet paradując w różowych majtkach przez centrum Miami nie czułby się skrępowany, przekonany o swojej doskonałości.
- Cześć. – przywitał się i podał im rękę, a dziewczyny odwzajemniły gest lekkim uściskiem dłoni.
- Gdzie poznałaś takie ciacho? – szepnęła mi na ucho podekscytowana Aurelia, cały czas wpatrując się niego jak w obraz i ukazując mu idealnie równe zęby.
- Ciacho? – zapytał rozbawiony chłopak, wpatrując się we mnie pytającym wzrokiem, na co moja przyjaciółka zaśmiała się wdzięcznie i lekko wygładziła swoją białą koszulę.
Blanka cały czas stała z boku, grzecznie się uśmiechając. Była dość nieśmiała, zwłaszcza jeżeli chodzi o kontakty z chłopakami. Podczas takich scen wolała trzymać się na uboczu, zostawiając władzę Aurelii.
- Skoro znalazłam już swoje przyjaciółki. – spojrzałam na niego spod okularów – To wracam do hotelu. – oznajmiłam, biorąc pod rękę dziewczyny. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego miejsca i znaleźć się w hotelu.
- Ja wracam dopiero na wieczór. – oznajmił Andreas, jakby miało to dla mnie jakieś znaczenie – Jeżeli jeszcze się spotkamy, a spotkamy na pewno, to pamiętaj… ,,To nie nas, a gwiazd naszych wina”. – odparł śmiejąc się cicho i nie zważając na zdezorientowaną twarz Aureli uniósł rękę w geście pożegnania, a następnie odwrócił się i podążył w stronę, z której właśnie przyszliśmy.
 
Dla Kinii, której Gregor Schlierenzauer oświadczył się wkładając pierścionek zaręczynowy do płatków róży haha <3
I dla Zuzy, która razem ze mną przeżywa wszystko związane z Wellingerem <3
W podziękowaniu za zdjęcia :)

4 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie, masz fajny, lekki styl pisania.
    Od czas do czasu będę zaglądać, pozdrawiam i zapraszam do mnie, choć wiem, że podobno jesteś częstym gościem :D http://scratchthecloud.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, jestem bardzo częstym gościem :D
      cieszę się, że będziesz wpadać, bo od 4 rozdziału wprowadzam Schlieri'ego i Morgi'ego <3

      Usuń
  2. Omomomom *, *
    Boszkie to mosz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Raaany Juulek...
    Fantastyczne to jest!
    Kamil Stoch przyjacielem Wellingera? To ci dopiero nowina... parsknęłam w ekran, przepraszam. Ale ciekawa interpretacja rzeczywistości^^
    Schlieri? Pędzę dalej^^

    OdpowiedzUsuń