piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 5


Następnego dnia pod wieczór, postanowiłyśmy z dziewczynami wybrać się do kina.
Niestety moje plany miłego spędzenia wieczoru legły w gruzach kiedy tylko dowiedziałam się, że idziemy z chłopakami.
Nic nie miałam do skoczków, wręcz przeciwnie bardzo ich polubiłam, ale Andreas w dalszym ciągu działał mi na nerwy. Aurelia tak zakumplowała się z Thomasem i Gregorem, że kiedy tylko zaproponowałam wspólny wypad od razu do nich zadzwoniła.
Oczywiście nie przyszli sami, wzięli ze sobą Kamila i Andreasa. Michael wolał zostać sam i cieszyć się spokojem przez cały wieczór. Właściwie w tamtej chwili chętnie bym się do niego przyłączyła. Wybraliśmy jakiś horror, który niedawno wszedł do kin. Uwielbiałam oglądać horrory, ale nie sama. Pamiętam, że kiedy ostatni raz oglądnęłam jakiś straszny film będąc sama w domu, przez cały tydzień nie mogłam odgonić się od dręczących mnie koszmarów.
Pojechaliśmy dwoma samochodami. Do jednego wpakowali się dwaj Austriacy wraz z Andreasem i Aurelią, natomiast ja z Kamilem i Blanką pojechaliśmy osobno, nie chcąc cisnąć się w jednym aucie.
Niemiec proponował mi jazdę w swoim kabriolecie, ale delikatnie odmówiłam, od razu pchając się na miejsce obok Kamila.
Cała droga minęła nam w przyjaznej atmosferze. Opowiadał nam trochę o skokach i początkach swojej kariery, a ja przyrzekłam mu, że oglądnę chociaż jeden konkurs tego sezonu. Może akurat mi się to spodoba, nigdy nie patrzyłam na ten sport z takiej perspektywy z jakiej zobrazował mi to młody skoczek.
Wiedziałam jedno, czy dotrwam do końca konkursu czy nie, na pewno będę mu gorąco kibicować i wierzę w to, że odniesie kiedyś spore sukcesy.
- Znam jeden kawał o skokach. – pochwaliłam mu się, przeglądając się w lusterku na przednim siedzeniu.
- Jaki? – zainteresował się wyraźnie zadowolony.
- Konkurs skończony, teraz przejdziemy do dekoracji medalami. – zmodulowałam swój głos, udając komentatora, którego często słyszę w telewizji -  Na trzecim miejscu Thomas Morgenstern, na drugim Miejscu Gregor Schlierenzauer, a na pierwszym miejscu… - zawiesiłam głos, starając się brzmieć jak pierwszorzędny komentator – Och, spokojnie proszę Państwa, Kamil Stoch zaraz wyląduje! 
Chłopak parsknął śmiechem posyłając mi roześmiane spojrzenie.
- Skąd to wzięłaś?
Wzruszyłam ramionami. Słyszałam kiedyś podobny żart, który opowiadał mi mój tata. Co prawda chodziło tam o Adama Małysza, ale to w tej chwili nie miało znaczenia.
- Powinnaś pomyśleć o karierze komentatora sportowego. – zasugerował, cały czas uważnie patrząc na jezdnie.
- Myślisz, że się nadaję? – roześmiałam się, obracając się w stronę milczącej Blanki.
Zdawała się w ogóle nie słyszeć naszej rozmowy. Jak zwykle zamyślona, w swoim świecie.
W sumie trochę jej tego zazdroszczę, ja nie potrafiłabym się tak wyłączyć, a często by mi się to przydało.
Kamil właśnie parkował auto na dużym parkingu, znajdującym się przed kinem.
Pozostali byli już na miejscu i czekali na nas, oparci o samochód, cały czas ze sobą rozmawiając.
Aurelia stała między Austriakami i wyraźnie z nimi flirtowała. Z obojgiem. Oni natomiast nie sprawiali wrażenia jakby im to przeszkadzało. Może byli tak oczarowani jej wyglądem, że wszystkie inne aspekty odstawiali na bok.
Andreas stał trochę z boku i wpatrywał się w nasz samochód. Zawahałam się.
- Nie wysiadasz? – przyjrzał mi się Kamil
Westchnęłam i utkwiłam wzrok w Andreasie, który nie spuszczał z nas wzroku. Chłopak podążył za moim spojrzeniem, po czym dodał:
- Słuchaj Lena… On naprawdę nie jest taki zły… - starał się brzmieć przekonująco.
Niepewnie pokiwałam głową i otwarłam drzwi by wysiąść.
Polak zdążył mi jeszcze posłać krzepiący uśmiech ponad dachem ciemnego samochodu i ruszyliśmy w kierunku oczekujących nas osób.
- Proszę, usiądź koło mnie. – szepnęłam do idącej obok mnie Blanki, a ona tylko uśmiechnęła się łobuzersko i pokiwała głową.
Thomas postanowił, że zafunduje wszystkim dziewczynom bilety, więc nie musiałyśmy się o to martwić. Co prawda było mi trochę głupio, ale zapewniał, że to żaden problem i chętnie za nas zapłaci w podzięce za towarzystwo.
W tym czasie kiedy chłopcy kupowali bilety, podeszłyśmy z dziewczynami do baru i zamówiłyśmy dla siebie podwójne nachosy z sosem serowym, mały popcorn i trzy małe coca-colę.
Gdy wszyscy byliśmy już gotowi, podaliśmy jakiejś młodej pani w śmiesznym czarnym mundurku nasze bilety i weszliśmy do sali kinowej numer 4.
- Spójrz, nasze miejsca znajdują się obok siebie. – Andreas wskazał na numerki, wypisane na biletach i uniósł do góry brwi. – Też lubię sos serowy. – dodał i zamoczył nachosa w żółtym sosie nawet nie pytając o pozwolenie.
Ciężko westchnęłam i usiadałam na wyznaczonym mi fotelu. Ku mojemu szczęściu Blanka siedziała bo mojej lewej, więc miałam koło siebie także jedną osobę, której towarzystwo lubiłam.
Wygodnie usadowiłam się na siedzeniu, torebkę wcisnęłam pod nogi i zwróciłam całą swoją uwagę na duży ekran, malujący się przed naszymi oczami.
O dziwo film zaczął się szybko i nie męczyli nas długimi reklamami, które w polskich kinach opóźniają seans o co najmniej 20 minut.
Muszę przyznać, że ten horror był naprawdę straszny.
Mimo otaczających mnie znajomych w pewnych momentach byłam przerażona. Ponadto bardzo nas wciągnął. Nikt nie odrywał wzroku od filmu. Wszyscy jak w transie wpatrywali się w ekran, co chwila przeżuwając popcorn i popijając go colą.
Najgorsze było to, że wszystko działo się tak nagle. Myślałeś już, że wszystko jest w porządku kiedy nagle zaskakiwali nas czymś zupełnie nieprzewidywalnym.
Nie dziwcie się więc, że w pewnym momencie straciłam kontrolę i złapałam Andreasa za rękę.
To był też nieprzewidziany ruch i kiedy tylko zorientowałam się co zrobiłam, szybko wyswobodziłam jego rękę z uścisku.
- Spoko, możesz trzymać mnie za rękę, jeżeli się boisz. – nachylił się w moją stronę tak, że mogłam poczuć jego orzeźwiające perfumy, a świeży oddech połaskotał mnie po szyi.
- Nie dzięki, poradzę sobie. – prychnęłam i odsunęłam się nieznacznie na drugą część fotelu.
Do końca filmu czułam na sobie jego pełen triumfu wzrok i musiałam nieźle się powstrzymywać, żeby nie wylać coca-coli na jego nowe buty, albo lepiej na twarz.
Poczułam ogromną ulgę, kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, a obsługa włączyła światła na sali. Szybko narzuciłam na ramię torbę, pozbierałam śmieci i skierowałam się do wyjścia, zahaczając przy tym o kosz by wyrzucić pudełko po nachosach.
Gdy wszyscy zebraliśmy się już przed kinem, Gregor wyskoczył z propozycją, żeby przejść się do jakiegoś baru.
Ja, zmęczona towarzystwem Andreasa szybko odmówiłam, tłumacząc się silnym bólem głowy. Wszyscy inni chętnie na to przystali… poza jedną osobą.
- Pojadę z Leną. – zaoferował się Wellinger – Skoro źle się czuje, nie ma sensu brać jej z nami, a sama do hotelu nie trafi. Odwiozę ją do domu i potem do was wrócę. – uśmiechnął się w moją stronę oczekując wylewnych podziękowań.
Ja jednak stałam pośrodku, uciążliwie wpatrując się w końcówki moich butów i kipiąc w środku ze złości.
Takiego obrotu spraw nie przewidziałam, a teraz nie mogłam się już z tego wyplątać.
Pomachałam pozostałym i niechętnie, powłócząc nogami podążyłam za Andreasem, który już trzymał otwarte drzwi pasażera i na mnie czekał.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i z głośnym westchnieniem wsiadłam do auta.
On natomiast zamknął za mną drzwi, przeszedł na drugą stronę i usiadł obok mnie, na siedzeniu kierowcy.
- Już któryś raz ratuję Cię z opresji, kiedyś musisz mi się odwdzięczyć. – stwierdził, wciskając wsteczny i obracając głowę do tyłu, by zobaczyć ile metrów może wycofać samochód.
Nie odpowiedziałam, tylko pogłośniłam radio. Miałam nadzieję, że zrozumie moją aluzję i przestanie gadać.
 Podziałało, przestał się odzywać, jednak pogłośnione radio nie zniechęciło go do spoglądania na mnie w przednim lusterku. Lekko speszona pochyliłam głowę i zaczęłam bawić się bransoletkami założonymi na lewej ręce, udając, że nie widzę jak bacznie mi się przygląda.
Jechaliśmy spokojnie, kiedy nagle auto gwałtownie się zatrzymało, a mnie wyrzuciło lekko do przodu. Na szczęście miałam zapięte pasy, więc tylko mną szarpnęło.
- Co się stało? – zapytałam, wyglądając zza okno.
Andreas zaklął i wysiadł z samochodu. Otworzył maskę, a po chwili grzebania w niej zamknął ją z wielkim hukiem i znalazł się powrotem na siedzeniu kierowcy.
- Coś się zepsuło. – stwierdził beznamiętnym głosem – Nie znam się na tym, zadzwonię po kogoś. – oznajmił i wyciągnął telefon z kieszeni. Przez moment przeglądał listę kontaktów i stwierdził – Nie mam numeru do żadnego specjalisty stąd.
Nerwowo rozglądnęłam się dookoła. Nasze auto zatrzymało się w miejscu totalnego pustkowia. Widać było tylko ciemną szosę, a do naszych uszu dobiegał cichy szum oceanu.
- Zadzwoń po chłopaków. – zaproponowałam, a on pokiwał głową i wysiadł z auta.
Już po minucie rozmawiał z kimś przez telefon, nadmiernie gestykulując. Mój niemiecki nie był na tyle dobry by z ruchu jego warg wyczytać co mówił.
- Co robimy? – wysiadłam z auta kiedy skończył rozmowę.
Mimo tego, że było już późno, temperatura nadal była wysoka, a gorące powietrze unosiło się nad nami, przypominając, że jesteśmy w mieście wiecznego słońca.
- Czekamy. – wzruszył ramionami i włożył komórkę do kieszeni spodni.
Ciężko westchnęłam. Dlaczego zawsze mi musiały przytrafiać się takie rzeczy?
Uwięziona pośrodku niczego, z egoistycznym kolesiem, z którym nawet nie lubię spędzać czasu. Chyba teraz, na ten wieczór będę musiała zapomnieć o wszelkich uprzedzeniach i spróbować wytrzymać jego towarzystwo.
- Całkiem romantycznie. – stwierdził Andreas, którzy przysunął się do mnie i wskazał na ciemne słońce znikające za horyzontem.
- Tak. – potwierdziłam ironicznie, odsuwając się od niego i wskazując na stertę śmieci leżącą po drugiej stronie szosy. – Nie zważając na wielkie kontenery, które wręcz krzyczą byśmy je zauważyli, jest całkiem okej.
- Każdą chwilę potrafisz zepsuć. – stwierdził i usiadł na masce samochodu, opierając się o przednią szybę.
- Wskakuj. – poklepał wolną przestrzeń obok siebie i odsunął się na brzeg by zrobić dla mnie miejsce.
Wdrapałam się na auto i zwróciłam swój wzrok na słońce.
To był naprawdę piękny widok. W Polsce jeszcze nigdy nie miałam okazji zobaczyć tak okazałego zachodu słońca. Założyłam na nos okulary przeciwsłoneczne i wpatrywałam się przed siebie, chcąc jak najgłębiej zachować ten krajobraz, by już nigdy nie zniknął mi sprzed oczu.
- Też lubię to oglądać. – poinformował mnie Andreas – Pięknie.
Pokiwałam głową, ale szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego komentarza z jego ust.
Czyżby pan ,,najlepszy” był też wrażliwy? Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
- Do twarzy Ci z uśmiechem. – ściągnął okulary, a jego błękitne oczy spojrzały na mnie uważnie. – Powinnaś robić to częściej. – przeczesał ręką, lśniące w słońcu włosy.
- Robię to często. – zaprzeczyłam, siląc się na jeszcze jeden uśmiech w jego stronę.
- Nie przy mnie. – stwierdził i wydał z siebie ciche, smutne westchnienie, a następnie przeniósł wzrok na stertę śmieci, o której wcześniej wspomniałam.
Siedzieliśmy przez kilka minut w kompletnej ciszy, przerywanej szumem fal, uderzających o brzeg. Byłam pewna, że cały wieczór spędzimy obok siebie, nic nie mówiąc. Już zaczęłam się cieszyć, kiedy Andreas jednym pytaniem zburzył cały mój plan.
- Znasz grę prawda czy wyzwanie? – zapytał – W Niemczech, często w to gramy, kiedy nie ma co robić. – poinformował mnie, przenosząc wzrok na swoje nowe sportowe buty.
- Znam. – pokiwałam głową, mając nadzieję, że była to zwykła ciekawość, a nie propozycja spędzenia tego czasu.
- To ja zaczynam. – zaczął pewnym głosem Niemiec i zamilkł na chwilę by zastanowić się nad pytaniem. – Dlaczego… dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz?
Przyznam szczerzę, że w tamtej chwili zupełnie mnie zatkało. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. To oczywiste, że nie wzbudzał we mnie sympatii, ale nigdy nie myślałam jak mogłabym mu to wytłumaczyć. Wkurzał mnie i tyle, swoją pewnością siebie i tym, że myślał iż może mieć każdą.
Wciągnęłam głęboko powietrze, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Masz czasami takie coś… że kiedy widzisz pewną osobę… to po prostu… wiesz, że na pewno się nie dogadacie? – zapytałam, bojąc się na niego spojrzeć.
- Nie. Nigdy nie wyrabiam sobie opinii o osobie, której nie znam. – zaprzeczył, a ja czułam na swojej skórze, jego wzrok pełen wyrzutów. Zrobiło mi się głupio. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dlaczego on zawsze znajdzie jakiś temat, na który nie mogę znaleźć odpowiedzi.
- Ale ja to poczułam. – odparłam krótko, cały czas spoglądając w stronę słońca, które praktycznie całkowicie już zaszło. – Teraz ja. – postanowiłam szybko zmienić temat. – Najbardziej kompromitujące wydarzenie w twoim życiu?
Zamilkł, a kiedy myślałam, że już nie odpowie mi na to pytanie, odezwał się cichym głosem.
- Tak ich dużo, że nie wiem od którego zacząć…  Może to kiedy trener ośmieszył mnie przed całą drużyną, zarzucając to, że przeze mnie nie zdobyli medalu drużynowego. – zawiesił głos, wystukując palcem w maskę dobrze znaną mi melodię, pewnej ślicznej piosenki. - Dzień po tym rzuciła mnie dziewczyna, oznajmiając mi, że znalazła sobie lepszego skoczka. Jej rodzice nie pozwolili jej się umawiać z kimś, kto zaprzepaścił szansę na zdobycie złota… ale ja nie dałem rady skakać w tym dniu… nie po tym co się wcześniej stało. – umilkł, a jego dłoń zastygła w powietrzu, po to by zaraz znaleźć się na jego udzie.
- Co się wtedy stało? – zapytałam delikatnie. Nie chciałam wkraczać na drażliwy teren, ale nie mogłam się powstrzymać.
- Teraz moja kolej. – sprzeciwił się i ponownie odważył się podnieść na mnie wzrok. – Pierwszy pocałunek?
- Och nie. – zaśmiałam się cicho, wywołując tym uśmiech na jego twarzy – Równie dobrze mógłbyś mnie zapytać o to, o co przed chwilą ja zapytałam Ciebie. – wróciłam myślami do tamtego zdarzenia – W zasadzie to nic ciekawego… - nie byłam pewna, czy chcę mu to opowiadać, ale skoro on był tak uczciwy ze mną, ja nie powinnam go okłamać. – Miałam dług wobec swojej przyjaciółki, Blanki… - zaczęłam – Umówiła się na randkę z pewnym chłopakiem, ale bardzo nie chciała się z nim spotykać, więc musiałam to zrobić ja.
Była wtedy zima, ubrałam się w ciuchy Blanki, założyłam czapkę, opatuliłam się szalikiem, widać mi było tylko oczy… No i spotkałam się z nim. Udawałam moją przyjaciółkę, świetnie zmodulowałam swój głos, więc nawet się nie zorientował. Pod koniec spotkania, ściągnął mi szalik i nawet na mnie nie patrząc zaczął mnie całować. Nie wiedziałam co robić, bo jeszcze żaden chłopak nigdy mnie nie całował, więc ze strachu zaczęłam krzyczeć, żeby mnie zostawił bo zadzwonię na policję… - naprawdę nie chciałam kończyć tej historii – Wtedy zorientował się, że coś jest nie tak, ale zanim coś powiedział, jakiś facet zaczął go tłuc swoją czarną teczką, a ja wtedy uciekłam…
Andreas wybuchnął głośnym śmiechem. Muszę przyznać, że nawet śmiać umiał się ładnie, tak wdzięcznie. Jego śmiech w żadnym wypadku nie przypominał odgłosu rżniętej świni, jak bywało w niektórych przypadkach. Zawstydzona nic więcej nie dodałam, tylko udałam, że szukam czegoś w torebce, leżącej na samochodzie obok mnie.
- Czego najbardziej w sobie nie lubisz? – zapytałam kiedy przestał się śmiać, a ja przypomniałam sobie, że teraz moja kolej.
- Mam dużo wad. – przyznał – Ale w ostatnim czasie przeszkadza mi to, że jakiegoś powodu, moja osobowość działa odpychająco dla innych osób. – odpowiedział, akcentując ostatnie dwa wyrazy i oczekując jakiejś reakcji.
Po przyznaniu się, że ma dużo wad trochę zyskał w moich oczach.
Jednak nawet on wiedział, że nie jest idealny i trzeba trochę nad sobą popracować.
- Twoja kolej. – przypomniałam mu szybko, gdy nie zadał mi pytania.
W tej chwili usłyszałam warkot silnika i zobaczyłam białe światła samochodu, który jechał w naszą stronę. Było to czarne BMW, które od razu poznałam. To auto Kamila. Swoją drogą, dziwne, że zjawili się dopiero teraz, podczas gdy my tkwimy tu już od dobrych dwóch godzin.
Auto zatrzymało się i wysiadł z niego Gregor.
- Co wy tutaj robicie? – zdziwił się – Myśleliśmy, że jesteście już dawno w hotelu, a ty Andi – skierował się w stronę Niemca – miałeś się do nas dołączyć.
Andreas zaklął pod nosem i zszedł z maski auta.
- Jak to? – zmarszczyłam brwi – Zepsuło nam się auto, a Andreas po was dzwonił. Mieliście po nas przyjechać. SZYBKO. – dodałam oskarżycielskim tonem.
- Przecież my nic o tym nie wiemy! – krzyknął Thomas, uchylając okno czarnego BMW.
Popatrzyłam na Andreasa, oczekując wyjaśnień. Chłopak skrzywił się lekko i zaczął się tłumaczyć.
- Bo… wiedziałem, że i tak w końcu wrócą… a chciałem spędzić z Tobą trochę czasu. – oznajmił ze skruchą, na co Gregor wesoło zagwizdał.
Mi jednak wcale nie było do śmiechu. Byłam wkurzona, że tak sobie ze mnie zażartował.
- Okłamałeś mnie. – rzuciłam w jego stronę, a z moich słów wręcz spływała wściekłość. – Powiedziałeś, że wiedzą i zaraz po nas przyjadą. – nie mieściło mi się w głowie to, że mnie oszukał. Jeszcze kilka minut temu byłam skłonna powiedzieć, że może zbyt surowo go oceniłam. Teraz nie miałam już najmniejszej wątpliwości, że jest człowiekiem bez żadnych zahamowań. Wykorzystał tą całą sytuację na swoją korzyść.
- Zajmuję twoje miejsce Gregor. – zwróciłam się do Austriaka – Z nim na pewno nie wrócę. – poinformowałam go, wskazując na zdezorientowanego Niemca. Wsiadłam do dużego BMW, a Andreasa pożegnałam mocnym trzaśnięciem drzwiami. 



Tym razem się rozpisałam :D
Mam prośbę do was, jeżeli czytacie tego bloga to komentujcie bo chciałabym znać waszą opinię :)

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 4



Nazajutrz zapomniałam już o wczorajszej sytuacji, aż do momentu kiedy zobaczyłam go na śniadaniu w hotelowej restauracji.
Aurelia gadała o nim wczoraj cały wieczór. Pytała o to jak się poznaliśmy i dlaczego nic im nie powiedziałam, ale nad ranem też wydawała się niczego nie pamiętać. Miała to do siebie, że tak samo jak szybko zakochiwała się w chłopakach, tak samo szybko wylatywali jej z głowy, a ich miejsce zastępował inny. Było to trochę denerwujące, ale dało się przyzwyczaić.
Blanka w ogóle nie wypowiedziała się w tym temacie, wolała wyjść wieczorem na balkon i całkowicie oddać się tworzeniu nowych dzieł. Wyglądała przy tym niesamowicie poważnie.
Jej długie włosy lekko rozwiewał wieczorny wiatr, a jej wzrok był uważnie wlepiony w niebo lub skupiony na kartce papieru. Jej ręka szybko sunęła po zeszycie, zapisując co nowe słowa.
W tamtej chwili była we własnym świecie, do którego tylko ona miała dostęp i wydawała być się szczęśliwa.
Wracając jednak do śniadania.
Razem z dziewczynami o 9 zeszłyśmy na dół, do ogromnej hotelowej restauracji.
Po prawej stronie znajdował się szwedzki stół, uginający się pod ciężarem jedzenia. Znajdowało się na nim dosłownie wszystko. Wszystkie rodzaje pieczywa, wędliny, serów, najrozmaitszych warzyw i owoców. Na ostatniej części leżały przeróżne napoje i ciasta.
Reszta część restauracji zastawiona była okrągłymi stolikami, a przy nich rozstawione były drewniane krzesła. Całe pomieszczenie miało przyjazny wygląd, a ciemno żółte ściany nadawały mu niepowtarzalny urok.
Ustawiłyśmy się w kolejce po jedzenie.
Dzisiaj postanowiłam wziąć ciemne pieczywo, kilka plasterków wędliny, a do tego czerwone pomidory i ciepłą herbatę z cytryną.
Poczekałam na dziewczyny na końcu kolejki, a kiedy były już gotowe rozglądnęłyśmy się po sali w poszukiwaniu wolnych miejsc. Niestety o tej godzinie restauracja była wypchana po brzegi, a przy każdym stoliku ktoś siedział. Wtedy usłyszałam swoje imię.
Wymawiane z lekkim niemieckim akcentem. Łatwo było się domyślić kto mnie wołał.
Niechętnie obróciłam się w stronę dobiegającego mnie głosu i stanęłam twarzą w twarz z Andreasem.
Jak zwykle wyglądał nienagannie.
Miał na sobie krótkie czarne spodnie, a do tego luźną niebieską koszulkę, która idealnie podkreślała kolor jego oczu. Jasne włosy w lekkim nieładzie no i ten łobuzerski uśmiech…
- Nie ma wolnego miejsca? – udawał rozczarowanego – Chyba po raz kolejny mogę wybawić Cię z opresji. Siądź z nami. – wskazał na stolik, na końcu pomieszczenia, przy którym siedziało teraz czterech chłopaków i obserwowało naszą rozmowę.
- Bez przesady. Stoliki nie są aż tak duże. – machnęłam ręka i odwróciłam wzrok, udając wielkie zainteresowanie czekoladowymi ciastkami, które jakaś dziewczyna właśnie kładła na swój talerz.
- Chętnie się przysiądziemy. – zaszczebiotała Aurelia i posłała Andreasowi jeden ze swoich czarujących uśmiechów.
Nim zdążyłam ją powstrzymać, była już w połowie drogi do stołu, wskazanego chwilę temu przez chłopaka.
Starałam się przybrać spokojny wyraz twarzy i niechętnie podążyłam za koleżanką, myśląc w duchu, że zamorduje ją kiedy tylko znajdziemy się razem w pokoju.
Czułam, że będzie to najdłuższe śniadanie jakie kiedykolwiek przeżyłam.
Podeszłam do stolika i niepewnie stanęłam obok. Nie wiedziałam jak się zachować, ani co robić. Na szczęście Aurelia nie miała tego problemu, stała obok mnie i zachwycała się, że będzie jadła śniadanie z najlepszymi skoczkami narciarskimi.
Wymieniała różne imiona i wskazywała na chłopaków, ale czułam się jakby przemawiała do mnie po hebrajsku. Żadne z tych nazwisk nic mi nie mówiło, a twarzy zupełnie nie kojarzyłam. Poza jedną. Jednym z tych chłopaków był Kamil Stoch, o którym wczoraj rozmawiałam z Andreasem. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wyciągnął dłoń w przyjacielskim geście. Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam obok niego, gdyż to miejsce znajdowało się daleko od miejsca Andreasa.
- To jest Gregor Schlierenzauer. – wskazał na wysokiego chłopaka, z lekko podłużną twarzą i brązowymi włosami. Wydawał się być bardzo pogodny bo cały czas się uśmiechał, tak jak jego czekoladowe oczy. Następnie przedstawił mi Thomasa Morgensterna, wesołego blondyna z ładnie ułożonymi włosami i niebieskimi oczami. Prawie tak imponującymi jak Andreasa.
Na koniec wskazał na wysokiego chłopaka. Był z urody bardzo podobny do Thomasa.
Także miał niebieskie oczy i jasne włosy, ale nie były one już tak zadbane jak u drugiego skoczka. Nazywał się Michael Hayboeck.
Po przywitaniu się, zaczęłam przeżuwać swoją kanapkę i przysłuchiwałam się rozmowie prowadzonej po niemiecku. Wolałam jednak się nie odzywać, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
Michael także nic nie mówił. Cały czas wpatrywał się w swój talerz, nie zaszczycając nikogo ani jednym spojrzeniem. Nie robił na mnie szczególnie dobrego wrażenia, chociaż być może takie samo robiłam w tej chwili ja. Ale przynajmniej rozglądałam się wokoło i posyłałam nowo poznanym skoczkom miłe uśmiechy. On zachowywał się jakby nas tutaj nie było.
Thomas i Gregor byli zupełnie inni. Cały czas się śmiali i dogadywali sobie nawzajem.
Traktowali się jak bracia i wprowadzali bardzo przyjazną atmosferę.
Od czasu do czasu przerywali jednak żarty by zawiesić oko na Aureli, a konkretnie po to by pożreć ją wzrokiem. Ewidentnie im się spodobała. Nic dziwnego, wyglądała jak zwykle ładnie, a ponadto cały czas uczestniczyła w rozmowie, śmiejąc się razem z nimi.
Tak samo Blanka. Ja i Michael byliśmy jedynymi milczącymi osobami w tym towarzystwie.
- Jednego nie rozumiem. – zaczęła powoli Blanka, popijając sok z czarnej porzeczki – Skoro miał być to wyjazd zorganizowany dla skoczków austriackich, to gdzie reszta? I dlaczego trzymacie przy sobie Andreasa i Kamila?
- Pozostali mieli już inne plany, a mieliśmy dla siebie pięć darmowych biletów na wakacje w Miami, ufundowane przez trenera. – wyjaśnił Gregor, poprawiając włosy, opadające mu na czoło.
- Postanowiliśmy wziąć Wellingera i Stocha, bo mamy z nimi bardzo dobre kontakty, a poza tym nikomu nigdy nie zaszkodziła integracja między skoczkowa. – dodał Thomas, wygładzając lewą ręką obrus, który zwinął mu się pod łokciem.
- Lepiej mieć dobre kontakty z przyszłymi mistrzami. – potwierdził Andreas, zgodnie kiwając głową, a ja parsknęłam z pogardą, nie podnosząc wzroku znad talerza.
- Nasz Andi. – Kamil poklepał go po plecach – Nie martw się, z czasem można przywyknąć do tego charakterku. – zwrócił się do mnie i lekko się uśmiechnął.
Tak samo jak inni, był bardzo przystojny. Brązowe włosy opadały mu na czoło, a w zielonych oczach widać było wesołe iskierki. Samo jego spojrzenie dodawało otuchy.
- Interesujecie się skokami? – zapytał Thomas, przerywając niezręczną ciszę.
- Lena na pewno nie. – wtrącił się Andreas, nawet nie dając głosu dziewczynom – Poza Adamem Małyszem, zna tylko Kamila.
Stoch słysząc ten komentarz lekko się uśmiechnął. Nie był to jednak taki uśmiech jaki często wiedziałam u Andreasa. Był on radosny, a nie pełen wyższości i pewności siebie.
Gregor i Thomas przez chwilę udawali oburzonych, że można nie znać tak słynnych skoczków, ale po chwili im przeszło i wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Reszta śniadania minęła podobnie. Michael nie odezwał się ani słowem, a reszta wesoło sobie gawędziła.
- Kamil pójdziesz dzisiaj ze mną do centrum? – zapytał nagle Andreas, przełykając kawałek piernika, oblanego białą czekoladą – Muszę kupić sobie buty do biegania. – wskazał na dziurawe trampki, które miał teraz na nogach.
Przy wypowiadaniu tego pytania cały czas się na mnie patrzył, jakby mając nadzieję, że też na nie odpowiem. Ja jednak przeniosłam wzrok na sufit udając, że nic nie słyszę i nie widzę spojrzenia jakim obdarzyła mnie Aurelia. Ona także to dostrzegła.
- Jasne. – chłopak pokiwał energicznie głową.
- Uważaj, to nie będą szybkie zakupy, Andi ma stopy jak kajaki. – poinformował nas Gregor po czym razem z Thomasem przybili sobie piątkę pod stołem.
Nawet mnie nie udało powstrzymać się uśmiechu, Andreas skomentował to stwierdzenie obrażoną miną i zabrał się do dokończenia herbaty.
- To ty jesteś tym, który zabawia się z recepcjonistą? – zapytałam nagle, zupełnie nie zastanawiając się jak to zabrzmi. Ich nastrój udzielił się także mi. Musiałam znać odpowiedź na to pytanie.
Gregor wymienił znaczące spojrzenie z Thomasem po czym pokręcił głową i wskazał palcem na kolegę.
- To on. Zaliczył już połowę obsługi hotelowej. Nie wiem co będzie potem, chyba gościu od leżaków. – roześmiał się, a wszyscy mu zawtórowali.
Tylko Thomas nic nie odpowiedział, rumieniąc się lekko na twarzy.
Na pewno skrępowała go ta sytuacja.
Po skończeniu posiłku wyszliśmy z restauracji i skierowaliśmy się na zewnątrz.
Kamil z Andreasem wsiedli do srebrnego kabrioleta i pojechali do centrum handlowego.
Specjalnie trzymałam się od nich w dalekiej odległości, żeby nie zaproponowali mi towarzyszenia im. Kamila chętnie poznałabym lepiej, ale nie miałam ochoty spędzać najbliższych kilku godzin w towarzystwie Wellingera.
Gregor z Thomasem wybrali się na spacer z Aurelią. Szła pośrodku i widać było jak ubiegają się o jej względy. Ona na pewno też to zauważyła i możliwe, że cieszyła się z tego powodu.
Dobrze zdawała sobie sprawę jak reagują na nią chłopcy i nigdy jej to nie przeszkadzało.
Blanka poinformowała mnie, że wraca do pokoju, bo po dzisiejszym śniadaniu dostała nagłego przypływu weny na pełen humoru wiersz. Popędziła do windy i szybko wcisnęła guzik. Przestępowała z nowi na nogę, co robiła zawsze kiedy była zniecierpliwiona.
Czułam, że powstanie dzisiaj bardzo dobry utwór.
Wszyscy się rozeszli, zostałam sama… sama z Michaelem.
- Co teraz będziesz robił? – zapytałam pogodnym tonem, chcąc wkręcić go do rozmowy. Może nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, ale pewnie po prostu miał zły dzień. Raczej nie zachowywał się tak dziwnie zawsze.
- Nie wiem. – wzruszył ramionami – Coś, do czego nie jest potrzebne towarzystwo . – dodał i zniknął za drzwiami wejściowymi hotelu, a ja nie wiedząc co ze sobą zrobić wybrałam się na spacer po plaży.
Świeże, morskie powietrze. To na pewno dobrze mi zrobi. Będę mogła przemyśleć sprawy dotyczące wszystkich rzeczy, które zostawiłam na te dwa miesiące w Polsce. Dotyczące osób, które tam zostały, a zwłaszcza tej jednej…



Teraz z dedykacją dla Niny, która zawsze ma racje i daje świetne rady.
Muszę Ci się odwdzięczyć tańcem podziękowania przed naszym filmem haha <3

i dla Kasi, która ma cudowne plany na przyszłość i razem z nią będę je spełniać,
bo siedzenie pod drzewem Andreasa Wellingera to moje marzenie haha <3

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 3



Byłam wykończona. Od samego rana chodziłyśmy z dziewczynami po największym centrum handlowym w Miami. Aurelia była obładowana torbami z zakupami o wszystkich rozmiarach.
Ledwo mogła je wszystkie utrzymać, a te najmniejsze kilka razy wypadały jej z rąk.
- Cholera, dziewczyny mam dość. – zatrzymała się, ocierając kropelki potu z czoła.
Jak zwykle wyglądała idealnie. Krótkie jeansowe spodenki, wytarte przy kieszeniach oraz biała koszula z krótkim rękawem i eleganckim kołnierzykiem. Jej długie włosy były rozpuszczone i było jej z tego powodu okropnie gorąco.
- Mogłam tyle nie kupować. – stwierdziła, z zazdrością spoglądając na dwie torby, które trzymałam w rękach i kilka mniejszych torebek Blanki.
- Daj, pomogę Ci. – zaoferowała się moja druga koleżanka i wzięła od Aurelii kilka większych toreb, aby było jej trochę lżej.
- Może usiądziemy na chwilę? – zaproponowałam, wskazując na pobliską ławkę, znajdującą się po drugiej stronie pasażu.
Dziewczyny z ulgą przyjęły propozycję, wygodnie się rozsiadłyśmy, kładąc zakupy na kolanach.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz. – stwierdziła Aurelia po chwili milczenia.
Popatrzyłam po sobie. Założyłam dzisiaj czarną spódniczkę ponad kolana, a do niej włożyłam luźną turkusową koszulkę. Swoje długie, brązowe włosy spięłam na czubku głowy wysokiego koka, a moje zielone oczy, ukryte były po dużymi, okrągłymi okularami przeciwsłonecznymi.
Na nogi włożyłam czarne japonki, bo na każde inne buty było dzisiaj za ciepło.
- Dziękuję. – odparłam z uśmiechem i zamknęłam oczy, by odpocząć.
Nie mówiłam nic przyjaciółkom o wczorajszym spotkaniu z tym chłopakiem.
Przekazałam tylko tyle, że na recepcji nikogo nie było. Przecież nie było to ani trochę interesujące, a ten blondyn, wręcz irytujący. Trochę w stylu Aurelii. Jestem pewna, że od razu by jej się spodobał, zresztą ona jemu też.
- Co planujemy na dzisiaj? – zapytałam, nie otwierając oczu.
- Zamawiamy taksówkę, wracamy do naszego pięknego pokoju z klimatyzacją… – która została wczoraj wieczorem naprawiona, sama myśl o znalezieniu się w zimnym miejscu podniosła mnie na duchu. - … odpoczywamy, a wieczorem możemy znowu wyjść na miasto. – stwierdziła Blanka spinając włosy w wysokiego kucyka.
Rozprostowałam nogi i spojrzałam na koleżanki. Aurelia trzymała głowę na kolanach i wydawała z siebie jakieś dziwne jęki podczas gdy druga uważnie obserwowała przechodzących obok ludzi. Zawsze tak robiła, kiedy siedziała bezczynnie.
Obserwowała, bardzo uważnie, potem zainspirowana przelewała swoje uczucia i obserwacje na papier. Kiedy miała już swoich przemyśleń wystarczająco dużo, pisała wiersze.
Nigdy nie przeczytałam żadnego z jej dzieł. Dzieliła się z nami wszystkim, tylko nie swoją twórczością. Była zbyt nieśmiała, niepewna swojego talentu, więc wszystko z tym związane trzymała w ukryciu.
- Idę kupić nam coś do picia. – zaoferowałam się – Słyszałam, że na promenadzie są najlepsze smoothie w mieście. Zaraz wracam. – wstałam i odłożyłam swoje torby z zakupami, pozostawiając zamyśloną Blankę i marudzącą Aurelię.
Wyjście na zewnątrz było nie najlepszym pomysłem, na dworze było jeszcze bardziej gorąco.
Z westchnieniem poprawiłam okulary na nosie i ruszyłam przed siebie.
Było tutaj bardzo dużo ludzi, wszyscy przepychali się i nie zwracali na innych nawet najmniejszej uwagi. Rozglądałam się dookoła szukając baru z moim wymarzonym napojem, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Szłam dalej. Mijałam liczne budki z perfumami, sklepy z ubraniami i mnóstwo restauracji. Była nawet jedna z polską kuchnią, o czym głosił olbrzymi szyld ponad drzwiami wejściowymi.
Co chwilę byłam popychana przez nieuważnych ludzi. Czułam się gorzej niż kiedykolwiek, niewidzialna, nic nie znacząca, a na dodatek zaczynało mi się robić słabo.
Dlaczego nie ma tutaj nic do picia?! Krzyczałam w duchu, zła na siebie, że w ogóle opuściłam centrum handlowe.
Rozglądnęłam się wokoło, stojąc na środku promenady.
Nie poznałam tych okolic, nawet nie wiedziałam, że zawędrowałam tak daleko, przez tłoczących się ludzi straciłam orientację i nie miałam pojęcia gdzie teraz się znajduję.
Spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu 16:30. Oznacza to, że spacerowałam bez celu ponad pół godziny. Zrezygnowana postanowiłam wracać, taką samą drogą jaką przyszłam. Zmieniłam kierunek, co przy takim tłumie było wręcz niewykonalne i ruszyłam w przeciwną stronę.
Mocno ściskałam w dłoniach białą komórkę i nerwowo poprawiałam sobie koszulkę, która cały czas wychodziła ze spódnicy.
Wzrok miałam spuszczony na dół, bo mimo okularów przeciwsłonecznych, zaczęły boleć mnie oczy od wiecznego słońca. Okazało się to bardzo złym pomysłem.
Z pochyloną głową, przemierzałam promenadę i nagle poczułam lekkie uderzenie.
Cofnęło mnie do tyłu, podniosłam wzrok na osobę, na którą wpadłam.
- Znowu się spotykamy. – uśmiechnął się szeroko ,,wczorajszy” chłopak. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę z rozpiętym górnym guzikiem, dzięki czemu widać było kawałek pięknie opalonego ciała. – Dziwne zrządzenie losu. – stwierdził z czystym niemieckim akcentem.
- Tak… Chyba gwiazdy zmówiły się przeciwko mnie. – odburknęłam w języku niemieckim i nie przepraszając, zaczęłam iść w swoją stronę. Nie przeszłam nawet całego metra kiedy poczułam jego obecność, po mojej prawej.
- Chyba nie zamierzasz tak uciec? – zapytał trochę rozczarowany, lekko dotykając mojego ramienia swoimi szczupłymi palcami.
- Właściwie to zamierzam, czekają na mnie koleżanki, a ja nie chcę ich niepokoić.
- Odprowadzę Cię. – zaoferował się, nie tracąc swojego spokoju.
Przez kilka minut szliśmy obok siebie w całkowitym milczeniu. Ja zwyczajnie nie miałam ochoty na pogawędki, a on chyba nie za bardzo wiedział jak się zachować. Myślałam, że takim pewniakom nigdy nie brakuje tematów do rozmów.
Nagle usłyszałam śliczną melodię, płynącą z lewej strony. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w tamtą stronę. Pod sklepem z instrumentami stał wysoki, brunet i grał na gitarze jakąś piosenkę. Podeszłam do niego kilka kroków i z zachwytem wpatrywałam się w jego zwinne palce, zgrabnie przemieszczające się po gryfie.
Byłam pod wrażeniem, zawsze imponowali mi chłopcy umiejący grać na jakimś instrumencie.
Andreas chyba wyczuł mój podziw, bo lekko parsknął i powiedział:
- Też mi coś... Teraz już praktycznie każdy potrafi grać na gitarze.
- Tak? A ty potrafisz? – zwróciłam się w jego stronę, odrywając wzrok od młodego gitarzysty.
- Niee… - zaczął niepewnie, przeczesując ręką, gęste blond włosy.
Prychnęłam z lekceważeniem i odwróciłam się od niego plecami. Miałam już dość tej gadki pewnego siebie chłopaka. Miałam nadzieje, że pójdzie w swoją stronę i da mi spokój, ale jednak się myliłam. W dalszym ciągu podążał za mną, z nieznanej mi przyczyny.
- Za to jestem dobry w wielu innych rzeczach. – oznajmił wysoko unosząc głowę - A więc powiedz… - zaczął, próbując nawiązać rozmowę. – Interesujesz się skokami narciarskimi?
Zaciekawiona jego dziwnym pytaniem, przeniosłam na niego wzrok.
Jeszcze nikt nigdy, tak z nikąd nie zadał mi takiego pytania. Kiedy się kogoś poznaje pyta się bardziej o hobby czy rodzeństwo, ale na pewno nie o skoki narciarskie, tym bardziej, że nie byłam totalnie obeznana w tym temacie.
- Znam tylko Adama Małysza, więc nie sądzę, że słowo ,,interesuję się” jest w tym wypadku odpowiednie. – stwierdziłam, zerkając na wyświetlacz telefonu, 17:00. Dziewczyny na pewno zaczynają się o mnie martwić.
- Wiesz, że Adam Małysz zakończył karierę, prawda? – przyjrzał się mi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami tak uważnie, że pewnie ¾ normalnych dziewczyn zapomniało by już o oddychaniu.
- Ach… - zdziwiłam się zbita z tropu – To… Kamil… Kamil… Soo… Soch? – wydukałam nie pewna co do nazwiska skoczka.
- Stoch. – poprawił mnie z rozbawieniem – Szczęściarz z niego. – stwierdził ironicznie, wkładając ręce do tylnych kieszeni spodni.
- Na jedno wychodzi. – wzruszyłam ramionami, wytężając wzrok. Centrum Handlowe już majaczyło gdzieś w oddali, ale nadal musiałam pokonać do niego jeszcze długą drogę.
Nie wierze, że chciało mi się przejść taki kawał w poszukiwaniu trzech głupich koktajli.
Z narastającym znużeniem stawiałam kolejne kroki. Marzyłam o tym by znaleźć się teraz w basenie z zimną wodą i pozostać tam, aż do końca świata.
- Mogę Cię z nim poznać. – zaproponował – To mój przyjaciel.
- Skaczesz? – spytałam z grzeczności, bo wyczuwałam w jego głosie, że od wczorajszej rozmowy czekał tylko na to pytanie. Tak naprawdę niewiele mnie to obchodziło.
Ojczym uwielbiał skoki narciarskie. Dla mnie było to niesamowicie nudne. Skaczą jeden za drugim, ubrani w idiotyczne kombinezony, różnica polega na tym, że jeden bliżej, drugi dalej. Jeden ląduje za linią, drugi przed. I co w tym jest ciekawego?
- Tak! – odpowiedział z radością na zadane mu pytanie – Jak już mówiłem, jestem w tym niezły, mimo, że mam dopiero 18 lat, a Kamil był jednym z pierwszych, których poznałem w tej branży.
Pokiwałam głową udając zaciekawioną, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło. Nigdy nie lubiłam słuchać przechwałek innych ludzi, poza tym byłam już zbyt zmęczona na jakąś grę aktorską, a ten chłopak, naprawdę działał mi na nerwy. Może powinnam przedstawić go Aurelii. Na pewno szybko by się sobą zajęli, tak jak jego kolega i niekompetentna recepcjonistka.
- Lena! – usłyszałam dobrze znane mi głosy moich przyjaciółek.
Głęboko odetchnęłam z ulgą, widząc dwie znane mi osoby, biegnące w moją stronę.
- Gdzieś ty była?! – wydarła się na mnie Aurelia – Zniknęłaś na ponad godzinę! Myślałam, że Cię porwali!
- Mówiłam jej, żeby wyluzowała, ale wiesz jaka ona jest. – Blanka pokręciła głową z dezaprobatą – Już wymyślała historię, że znajdziemy Cię jutro w pobliskim rowie, całą…
- Cicho! –blondynka uciszyła ją lekkim kuksańcem w brzuch. – A to kto? – szeroko uśmiechnęła się do zdezorientowanego Andreasa, stojącego bardzo blisko mnie, za blisko.
- Andreas, pochodzi z Niemiec. – poinformowałam ich po niemiecku, żeby chłopak nie czuł się niezręcznie. Chociaż on prawdopodobnie nawet paradując w różowych majtkach przez centrum Miami nie czułby się skrępowany, przekonany o swojej doskonałości.
- Cześć. – przywitał się i podał im rękę, a dziewczyny odwzajemniły gest lekkim uściskiem dłoni.
- Gdzie poznałaś takie ciacho? – szepnęła mi na ucho podekscytowana Aurelia, cały czas wpatrując się niego jak w obraz i ukazując mu idealnie równe zęby.
- Ciacho? – zapytał rozbawiony chłopak, wpatrując się we mnie pytającym wzrokiem, na co moja przyjaciółka zaśmiała się wdzięcznie i lekko wygładziła swoją białą koszulę.
Blanka cały czas stała z boku, grzecznie się uśmiechając. Była dość nieśmiała, zwłaszcza jeżeli chodzi o kontakty z chłopakami. Podczas takich scen wolała trzymać się na uboczu, zostawiając władzę Aurelii.
- Skoro znalazłam już swoje przyjaciółki. – spojrzałam na niego spod okularów – To wracam do hotelu. – oznajmiłam, biorąc pod rękę dziewczyny. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego miejsca i znaleźć się w hotelu.
- Ja wracam dopiero na wieczór. – oznajmił Andreas, jakby miało to dla mnie jakieś znaczenie – Jeżeli jeszcze się spotkamy, a spotkamy na pewno, to pamiętaj… ,,To nie nas, a gwiazd naszych wina”. – odparł śmiejąc się cicho i nie zważając na zdezorientowaną twarz Aureli uniósł rękę w geście pożegnania, a następnie odwrócił się i podążył w stronę, z której właśnie przyszliśmy.
 
Dla Kinii, której Gregor Schlierenzauer oświadczył się wkładając pierścionek zaręczynowy do płatków róży haha <3
I dla Zuzy, która razem ze mną przeżywa wszystko związane z Wellingerem <3
W podziękowaniu za zdjęcia :)

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 2

Do Miami doleciałyśmy w południe.
Z lotniska od razu zostałyśmy przetransportowane do hotelu, w którym miałyśmy spędzić najbliższe dwa miesiące.
Widok, który towarzyszył mi przez całą drogę (odkąd minęłyśmy wielką tablicę z napisem: „Welcome to Miami Beach”) był nieziemski.
Setki wieżowców unoszących się aż do samego nieba i tysiące wysokich palm, które przypomniały mi wielką fasolę z bajki o Jasiu, zasadzonych wzdłuż drogi. Mnóstwo mniejszych, równie imponujących budynków, domów czy luksusowych hoteli. Nie mogłam oderwać wzroku zza szyby, tak samo jak moje przyjaciółki.
Ponadto cały czas towarzyszył nam widok pięknego oceanu, którego woda lśniła w dużym radosnym słońcu jak płynne złoto. W niektórych miejscach ocean był dość spokojnych, a w niektórych targały nim szaleńcze falę, na których śmigali liczni surferzy.
- Dotarliśmy na miejsce. – oznajmił nam w pewnej chwili taksówkarz i otworzył przed nami drzwi.
Wysiadłam z samochodu, a moim oczom ukazał się ogromny pięciogwiazdkowy hotel.
Składał się z wielu pięter, miał jasnobeżową elewację i wiele dużych okien, z pięknym widokiem na czysty ocean. Na samej górze widniał duży szyld z jego nazwą. Cały budynek prezentował się okazale. Jestem prawie pewna, że tata Aureli nie zapoznał się z ofertą wakacji w tym miejscu, bo ja dla tego hotelu porzuciłabym wszystkie inne plany.
Znajdował się zaraz przy plaży, na której znajdowała się teraz ogromna ilość ludzi. Jedni kąpali się w wodzie, drudzy grali w siatkówkę nad brzegiem oceanu, a jeszcze inni leżeli na białych leżakach i się opalali.
Ja nie wytrzymałabym siedzenia w jednym miejscu przy takiej temperaturze i tak palącym słońcu, zresztą od zawsze nie przepadałam za bezczynnym siedzeniu na leżakach. Wolałam w tym czasie popływać czy chociażby przejść się po pyszne lody, które chociaż na chwilę zdołałyby ochłodzić mój organizm.
Kiedy tylko wypakowałyśmy nasze walizki, zaraz podeszła do nas obsługa, aby przenieść je do naszych pokoi.
Mieli bardzo śmieszne, granatowe mundurki i dziwne kwadratowe czapki na głowach, które ograniczały im widzenie.
Powitali nas radośnie, wręczyli klucz do pokoju i zaprowadzili nas do niego.
Znajdował się na 8 piętrze, więc musieliśmy wyjechać na górę windą.
Nie wiem dlaczego, ale zawsze bałam się jeździć windą, zwłaszcza gdy byłam sama. Czasami już wolałam wybiec po schodach nawet na 12 piętro, byle by tylko nie musieć tkwić tam sama.
Otworzyli przed nami białe, drewniane drzwi prowadzące do pokoju numer 64.
- Miłego pobytu. – życzył nam jeden z nich, a następnie razem oddalili się w głąb korytarza.
Zawsze zastanawiało mnie to czy takiej obsłudze hotelowej płacą za uśmiechanie się, czy po prostu to już ich nawyk, szczerzenie się od ucha do ucha. Mi w takiej pracy już by dawno odpadła szczęka.
Pierwsza przekroczyłam próg pomieszczenia.
Było ogromne. Znajdowały się w nim trzy, duże, idealnie posłane łóżka. Dwie wielkie szafy, które zdawały się pomieścić wszystko, stolik z trzema wysokimi krzesłami oraz duży, puszysty dywan, leżący na samym środku pokoju.
- Ale tu gorąco! – westchnęła Blanka, stając obok mnie i ściągając duże okulary przeciwsłoneczne z twarzy.
- Otworzyć okno? – zapytała Aurelia, podchodząc do drzwi balkonowych.
- Nie. – zaprotestowałam i wskazałam na białe urządzenie, wiszące na jeden ze ścian. – To klimatyzacja, musimy ją włączyć, na zewnątrz jest jeszcze cieplej niż tutaj. – chwyciłam do ręki mały pilot i nacisnęłam czerwony przycisk z napisem „start”.
Urządzenie nie zareagowało.
- No dalej. – szepnęłam, ocierając pot z czoła.
Niestety nic się nie stało.
- Rozpakujmy się. – zarządziła Aurelia – Potem jeżeli klimatyzacja się nie włączy, pójdziemy po obsługę. – dodała i otworzyła swoją ogromną fioletową walizkę.
- Pozwolicie że zajmę jedną szafę? – zwróciła się do nas, patrząc na górę ciuchów znajdującą się w walizce. – Wy zmieścicie się do jednej. – wskazała na duże, lecz nieco mniejsze bagaże, moje Blanki.
- Jasne. – odparła Blanka i podążyła za jej śladem.
Ja podeszłam do okna i wyglądnęłam na zewnątrz. Miałyśmy cudowny widok na plaże i niebieski ocean. Spojrzałam w górę. Niebo było czyste, bez ani jednej chmurki, a piękne słońce łaskotało twarze ludzi radosnymi promykami.
Odeszłam od balkonu i tak jak koleżanki otworzyłam swoją walizkę.
Wszystkie ubrania były równo poskładane i posegregowane, na jednej stercie koszulki, na drugiej spodenki. Po raz pierwszy w życiu spakowałam się tak starannie, zazwyczaj wrzucałam do walizki pierwsze lepsze ciuchy i zamykałam ją szybciej niż zdążyłam pomyśleć czy cokolwiek ze spakowanych rzeczy mi się przyda.
Na samym dnie leżały buty, wzięłam kilka par: klapki, baleriny i dwie pary moich ukochanych trampek. Położyłam je pod łóżkiem, ponieważ w szafie nie było już miejsca i odłożyłam walizkę do kąta, żeby nikomu nie przeszkadzała.
Resztę rzeczy postanowiłam rozpakować potem.
- Nie wytrzymam już dłużej w tym upale. – jęknęłam i zaczęłam wachlować się ręką, ale to niewiele pomogło.
- Masz rację, zaczyna robić się jeszcze bardziej gorąco. – zgodziła się Aurelia – Mogłabyś iść do recepcji i powiadomić ich o problemie? – zapytała – Ty już prawie rozpakowana, a ja nawet do połowy nie doszłam. – wskazała na kilogramy ubrań, walających się po podłodze.
Pokiwałam głową i szybkim krokiem wyszłam z pokoju. Na korytarzu było zdecydowanie zimniej. Podeszłam do windy i wcisnęłam guzik, jednak po dłuższym namyśle, wycofałam się i zeszłam na parter schodami.
Stanęłam w dużym holu. Naprzeciwko mnie zauważyłam obrotowe drzwi – główne wejście do hotelu, a po prawej stronie znajdowała się recepcja.  



Zniecierpliwiona położyłam dłonie na ladzie. Dlaczego nie ma tutaj żadnej obsługi?
Westchnęłam i nacisnęłam mały dzwonek znajdujący się koło dużego koszyka z cukierkami. Nikt się nie pojawił. Cudownie, będę tutaj ślęczeć do rana.
Pokój bez klimatyzacji w Miami to naprawdę koszmar, muszą nam to naprawić bo do rana zdążymy się w nim ugotować.
- Cześć. – usłyszałam nieznany głos za swoimi plecami, co ciekawsze osoba nie zwracała się do mnie ani po polsku ani po angielsku tylko w języku niemieckim. Na szczęście miałam go opanowany do perfekcji, nie bez przyczyny wygrywało się wszystkie konkursy językowe w liceum.
Odwróciłam się w stronę dobiegającego mnie głosu. Ujrzałam przed sobą wysokiego chłopaka. Jego blond włosy lśniły w słońcu, dobiegającym z zewnątrz, a oczy miały intensywnie błękitny kolor nieba rozciągającego się ponad dachem budynku. Miałam wrażenie, że jego pewne spojrzenie mogłoby przeciąć nawet stal.
- Cześć. – odpowiedziałam po niemiecku.
- Czekasz na recepcjonistkę? – zapytał, szeroko się uśmiechając, a na jego policzkach pojawiły się delikatne dołeczki w pobliżu kącików ust.
- Tak. – przyznałam niepewnie.
- Nie przyjdzie, zabawia się z moim kolegą. – oznajmił, cały czas uważnie mi się przypatrując.
- Mhm… - odparłam zmieszana, nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobić. Nerwowo wygładziłam palcami materiał mojej starannie wyprasowanej spódnicy.
- Mam na imię Andreas. – podał mi prawą rękę. Na drugiej miał założony czarny stabilizator.  – Skąd jesteś?
- Ja jestem Lena i pochodzę z Polski. – odparłam beznamiętnie, gdyż chciałam jak najszybciej wrócić do pokoju. Troszkę niepokoił mnie ten chłopak.
- Z Polski? Więc na pewno mnie znasz! – ucieszył się – Andreas Wellinger. – dodał, pewnym siebie głosem.
- Lena Karlos. – przedstawiłam się ponownie nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.
Dlaczego facet z niemieckim nazwiskiem, twierdzi, że skoro mieszkam w Polsce, powinnam go znać.
Spojrzał na mnie lekko zbity z tropu, lecz nie stracił swojej pewności.
- Dobra, skoro ta pani i tak się tu nie pofatyguje to wracam do pokoju. – poinformowałam go zniecierpliwiona i ruszyłam w stronę windy.
Wyglądał jakby chciał mi jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował i nieznacznie się. Jednak kiedy wsiadałam do windy, zupełnie zapominając o swoim lęku, nadal czułam na sobie jego przenikający wzrok nieskazitelnie błękitnych oczu.