poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 13

Następnego dnia obudziłem się wyjątkowo późno. Kiedy o godzinie 10 otworzyłem oczy w namiocie już nikogo nie było. Leniwie wygrzebałem się z namiotu i zarzuciłem na siebie ubranie. Szybko, dłońmi rozczesałem nieład na głowie i wyszedłem na zewnątrz. Przed namiotami nikogo nie było, jednak usłyszałem jakieś krzyki i głośne śmiechy dochodzące znad jeziora. Wymijając lodówkę z jedzeniem, którą ktoś postawił na samym środku, ruszyłem w stronę dobiegających mnie głosów.
Kiedy przeszedłem przez gęstwinę krzaków, ujrzałem moich przyjaciół, kąpiących się w jeziorze. Austriacy pływali w wodzie, natomiast Kamil z dziewczynami siedzieli na pomoście i radośnie gawędzili. Lena jak zwykle wyglądała olśniewająco.
Jej mokre włosy, opadały na ramiona, a niebieski strój kąpielowy podkreślał idealną opaleniznę.
 - Andi! Chodź do nas! – zawołał Michi, który właśnie wynurzył się z wody.
Dobrze wyczuł mój nastrój, miałem teraz ochotę na poranną kąpiel. W biegu zdjąłem koszulkę i mocno odbijając się od brzegu, skoczyłem do wody na główkę.
Z uśmiechem przedzierałem się przez kolejne warstwy, gdy nagle napotkałem przeszkodę. Coś ostrego. Bolało. Moja głowa gwałtownie odskoczyła. Ciało zdrętwiało. Nie mogłem się poruszyć. Ani wydobyć słowa. Jedyne co słyszałem to głośne krzyki. Ktoś krzyczał moje imię. Chciałem mu odpowiedzieć, ale jedyne co wydobyło się z mojej buzi to bulgot. Wtem zobaczyłem coś czerwonego. Czerwone strugi mieszały się z wodą. Zamknąłem oczy. Po co mieć je otwarte skoro krew przysłania ci cały świat.

LENA

Od dobrej godziny siedziałam na pomoście z dziewczynami i Kamilem, wesoło rozmawiając na temat skoków narciarskich. Chłopak postanowił nas trochę wtajemniczyć w ich sportowy świat i właśnie objaśniał nam szczegółowo co to jest telemark i skąd takie coś w ogóle się wzięło. Muszę przyznać, że ten sport wcale nie jest taki nudny, jak początkowo mi się wydawało. Teraz, kiedy stopniowo zaczęłam się w to zagłębiać, dostrzegłam wiele interesujących rzeczy.
- Andi! Chodź do nas! – usłyszeliśmy Michiego i wszyscy popatrzyliśmy do kogo kieruje swoje krzyki.
Z lasu wyłonił się Andreas i teraz zmierzał ku nam, jak zwykle prezentując swoją luzacką postawę. Po chwili ściągnął z siebie koszulkę, odrzucił ją na bok i zaczął biec.
Musiałam powstrzymać się, żeby nie wydobyć z siebie westchnienia zachwytu. Co jak co, ale klatę miał niesamowitą. Dopiero teraz mogłam naprawdę podziwiać jego opalone, umięśnione ciało. Kiedy zatrzymał się na brzegu, odbił się od ziemi i w nienagannym stylu skoczył na główkę do wody.


Gdy po kilkudziesięciu sekundach Andreas nie wypłynął na powierzchnię, wymieniłam z Blanką zaniepokojone spojrzenia. Czy to kolejny głupi żart z jego strony? Gregor z Thomasem zaczęli krzyczeć, że ma się nie wygłupiać, jednak Niemiec dalej nie pojawiał się na powierzchni.
Wszystko co stało się potem, wydarzyło się w ułamku sekundy.
Kamil szybko zanurkował pod wodę i niecałą minutę później holował nieprzytomnego Andreasa na brzeg.
- Cholera. – zaklęłam pod nosem i popędziłam w kierunku chłopaków.
Michael już dzwonił po karetkę, szczegółowo objaśniając im gdzie powinni się zjawić.
Pozostali pochylali się nad Niemcem, który leżał nieruchomo na brzegu, a z jego czoła spływała ciemna krew. Mimowolnie przyłożyłam dłoń do otwartej buzi. Nie wyglądało to dobrze. Zaczęłam się o niego martwić. Ze zdenerwowania krążyłam wokół przyjaciół, modląc się w duchu, żeby tutaj mieli lepszą ekipę ratowniczą niż w Polsce i byli w stanie przyjechać na czas.
Nie myliłam się, już po dziesięciu minutach razem z Kamilem i Michaelem siedzieliśmy w karetce, która na sygnale transportowała nas do szpitala. Pozostali zostali na miejscu, by spakować nasze rzeczy i jak najszybciej do nas dołączyć.
- Hej, wyluzuj będzie dobrze. – Kamil uścisnął mocno moją dłoń, a ja uśmiechnęłam się niewyraźnie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo jestem spięta.
Dlaczego tak bardzo się tym przejęłam? Jeszcze przedwczoraj nie cierpiałam Andreasa… czy przez ten czas mogło się coś zmienić?


Dwie godziny później, siedzieliśmy całą grupą w poczekalni, czekając na jakieś informacje od lekarzy. Nie, nie zabrali go na stół, nie miał operacji, nic z tych rzeczy, ale żadna osoba nie zechciała się do nas pofatygować, a nasze pytania zbywali milczeniem.
- Mam dość. – Gregor gwałtownie podniósł się z krzesła – Idę do tego ich pokoiku i jeżeli jeszcze raz będą próbowali mnie spławić to… to zacznę krzyczeć. – dodał po chwili zastanowienia i zniknął na końcu korytarza.
Po 10 minutach przyszedł do nas z uśmiechem na twarzy i oznajmił:
- To nic poważnego, nie ma żadnego wgniecenia w czaszce ani… ani nic z tych rzeczy, które wymieniała mi ta dziwna pani doktor. – podrapał się po głowie, jakby do teraz zastanawiał się co właściwie do niego mówiła – No… to tylko jakaś rana na czole, dość głęboka, ale nie na tyle poważna byśmy mieli się martwić. I według niej powinniśmy iść do domu, bo swoim mizernym wyglądem straszymy pacjentów.
- Że niby ja swoim wyglądem odstraszam pacjentów? – oburzył się Thomas – Zaprowadź mnie proszę do tej niewyedukowanej baby, to sobie pogadamy!
Z lekkim uśmiechem obserwowałam wybuch złości Thomasa i żartującego sobie z niego Schlieriego, po czym zapytałam:
- Kiedy będzie można go odwiedzić?
- A faktycznie! – Gregor uderzył się otwartą dłonią w czoło – Powiedziała, że mamy teraz pół godziny na odwiedziny. Już oprzytomniał, ale musi jeszcze odpoczywać… czy coś w ten deseń.
Pokręciłam z rozbawieniem głową i skierowałam się do sali numer 206, gdzie znajdował się teraz skoczek. Popchnęłam białe drzwi i podeszłam do łóżka, na którym leżał.
- Cześć. – posłałam mu uśmiech pełen otuchy, a on szeroko się uśmiechnął. Czoło miał całe zabandażowane, a w jego oczach widać było zmęczenie, ale poza tym jak na kogoś kto właśnie zaliczył wypadek, prezentował się bardzo dobrze.
- O wiele lepiej. – stwierdził.
- Słucham?
- To znaczy… cieszę się, że was widzę. – oznajmił i wychylił głowę, by powitać pozostałych, których aktualnie mu zasłoniłam.
Chcąc zrobić im trochę miejsca, by swobodnie mogli porozmawiać, usunęłam się i stanęłam po drugiej stronie szpitalnego łóżka.
Dziewczyny po upewnieniu się, że nic mu nie jest, stanęły na boku. Bardzo lubiły Andreasa, ale nie miały z nim szczególnie bliskich relacji, a chłopcy bardzo chcieli z nim pogadać, więc we trójkę usiadłyśmy na krzesłach rozstawionych na końcu sali i czekałyśmy aż skończą. Po 20 minutach, kiedy już się nagadali, Austriacy oznajmili, że jadą do hotelu odstawić rzeczy, ale że jutro przyjadą, żeby wyciągnąć Andiego z tej „białej nory”.
Zabrali też ze sobą dziewczyny, ja miałam jechać z Kamilem.
- Lena zostań tu na chwilę, ja tylko skoczę kupić naszemu poszkodowanemu coś do jedzenia, bo zaraz zdechnie biedak z głodu.
Pokiwałam głową i spojrzałam na Andreasa. Nie wiem jak to możliwe w tak szybkim czasie, ale on już zasnął. Powieki miał zamknięte, a jego oddech był spokojny i miarowy. Po cichu do niego podeszłam i usiadłam na skraju łóżka.
Po kilku minutach wpatrywania się w jego twarz, uniosłam rękę i powoli zbliżyłam do jego twarzy. Lekko pogłaskałam go kciukiem po policzku, wyglądał tak niewinnie.
Lecz chwilę później cały czar prysł, bo dostrzegłam na jego buzi łobuzerski uśmiech.
- Wcale nie śpisz! – dźgnęłam go w brzuch, przewracając przy tym oczami, a on wybuchnął śmiechem.
- Przepraszam. – odpowiedział ze skruchą, próbując zamaskować swoje rozbawienie.
- Tak to jest, jak na chwilę człowiek się nad Tobą rozczuli i trochę Cię pożałuje. – westchnęłam, ale w pewnym momencie na moją twarz także wpełzł uśmiech.
- To miłe, że się martwisz… że jednak trochę Cię obchodzę. – stwierdził i chwycił mnie za rękę, a mnie przeszedł po ciele dreszcz.
- W końcu przynosisz mi szczęście, prawda? – przypomniałam mu, starając się zignorować gęsią skórkę, która pojawiła się na całym moim ciele.
- Tak racja. – pokiwał głową, po czym dodał:
- Więc jednak są jakieś pozytywne strony tego wypadku, ale i tak nie mogę się doczekać, aż jutro mnie stąd wypiszą. Czuje się jakbym był zamknięty w psychiatryku. – z dezaprobatą w oczach przebiegł wzrokiem cały pokój, w którym się znajdowaliśmy.
- Masz szczęście, że to nic poważnego.
W chwili gdy wypowiedziałam to zdanie, do pomieszczenia wszedł Kamil, trzymając w ręku siatkę z owocami, paczkę ciastek i dwie wody mineralne.
Gwałtownie wyrwałam swoją dłoń z uścisku chłopaka, jednak byłam pewna, że Polak to dostrzegł. Mimo tego, taktownie udał, że nic nie zauważył.
Szybko pożegnaliśmy się z Niemcem i wyszliśmy ze szpitala kierując się w stronę czarnego auta, które zostało dostarczone tutaj przez Morgiego.
- Mówiłem Ci, że on nie jest taki zły. – powiedział Kamil, jakoś dziwnie zadowolony, a ja w głębi duszy przyznałam mu rację… Chyba polubiłam tego zabójczo przystojnego blondyna z lazurowymi oczami.




Z dedykacją dla Niny, najlepszego krytyka literackiego! <3 

Przepraszam za poślizg :) Jak wam mijają święta?
Mi tak średnio, bo jestem zestresowana egzaminami gimnazjalnymi, które będę pisać...już pojutrze! :O
Okropnie to brzmi. Jednak pod koniec tygodnia postaram się coś dodać, mam już plan na następny rozdział i jeżeli nic się nie zmieni w mojej głowie, wyobraźni to mam przeczucie, że bardzo wam się spodoba :D
Jeżeli wśród was jest ktoś kto razem ze mną będzie się męczył przez trzy dni na egzaminach, to powodzenia życzę! :) Damy radę. Bo kto jak nie my? :*

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 12

Następnego dnia właściwie nie działo się nic ciekawego. Odbyłem kilka krótkich pogawędek z Leną, a poza tym cały czas spędzaliśmy czas większą grupą, więc nie było się jak do niej zbliżyć. Nad ranem urządziliśmy sobie orzeźwiającą kąpiel w pobliskim jeziorze, a potem przeszliśmy się na spacer po okolicy, śpiewając głupie piosenki i opowiadając żarty.
Naprawdę świetnie się razem bawiliśmy. Było to w głównej mierze zasługą Thomasa i Gregora, którzy częstowali nas wieloma kawałami i robili z siebie idiotów, co doprowadzało wszystkich do śmiechu. Ciekawiej zaczęło się robić dopiero pod wieczór.
Siedzieliśmy przed ogniskiem i piekliśmy smaczne, grube kiełbaski.
Dawno nie jadłem biwakowego jedzenia i jak dla mnie smakowało nieziemsko. Podczas jedzenia prawie nikt się nie odzywał, gdyż każdy był zajęty tylko tymi pysznościami.
Kiedy byliśmy już najedzeni, Kamil wpadł na pewien pomysł.
- Znacie taką grę „Ja jeszcze nigdy…”?
- Skonkretyzujesz? – zapytała Blanka, bawiąc się kosmykiem swoich czarnych włosów.
- Chodzi głównie o to, że jedna osoba mówi przykładowo: Ja jeszcze nigdy nie byłem w Anglii. Każda osoba, spośród grających która już była w Anglii, pije ze swojego kubka.
- Co będziemy pić?
- Poczekajcie chwilę. – odpowiedział Kamil i wstał otrzepując przy tym spodnie. Po chwili wynurzył się z czarnego namiotu z ośmiopakiem piwa w ręce. – Wchodzicie w to?
Widziałem, że dziewczyny trochę się wahały, ale zanim któraś zdążyła zaprotestować, najodważniejsza z nich, Aurelia wykrzyknęła:
- Jasne!
Polak rozdał każdemu z nas po puszce i zajął swoje miejsce. Ognisko, w dalszym ciągu mocno się paliło, więc żadne z nas nie musiało wyciągać latarki. Wszystko było doskonale widoczne. Otworzyłem puszkę z piwem, czemu towarzyszyło ciche syczenie i postawiłem ją obok siebie.
- Zacznij. – wskazałem na Kamila, inicjatora tej gry. Pokiwał głową.
- Ja jeszcze nigdy nie… złamałem serca żadnej dziewczynie.
Popatrzyłem się po zebranych.
- Jak złamałam serce chłopakowi, to też się liczy? – zapytała Aurelia.
- Oczywiście.
Dziewczyna napiła się piwa. Ja zrobiłem to samo, chciałem być uczciwy. Przyłożyłem puszkę do ust i pociągnąłem z niej spory łyk. Jak się spodziewałem, nie uszło to uwadze Leny, jednak nie skomentowała tego, tylko uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Ja jeszcze nigdy nie wybiegłem w majtkach na ulicę. – oznajmił Gregor, gdyż była jego kolej i zaśmiał się głupkowato. Czego innego można było się po nim spodziewać.
Nikt z nas się nie napił. To oczywiste, w przeciwnym razie nie siedzielibyśmy teraz tutaj, tylko w zakratkowanym pokoju w psychiatryku, opatuleni w biały kaftanik.
- Ja jeszcze nigdy nie całowałam się z żadnym skoczkiem narciarskim. – przyznała Blanka, po chwili zastanowienia.
Lena uniosła puszkę i wlała sobie jej zawartość do buzi. Nie popatrzyła się na mnie nawet przez ułamek sekundy. Spojrzałem na Michaela, który uśmiechnął się pod nosem, jakby wspominając tamtą chwilę i mocno zacisnąłem pięści, żeby nie wybuchnąć.
Wszystko sobie wyjaśniliśmy, wychodzimy na prostą. Mój wybuch zdecydowanie pogorszyłby sprawę. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na Aurelię, bo teraz przyszła kolej na nią.
- Ja jeszcze nigdy nie okłamałam bliskiej mi osoby. – wyznała, a wszyscy oprócz jej i Blanki upili łyka, ze swojej puszki. Niewiele jest osób, które nigdy nie okłamały, nawet bliskiej im osoby. Niektóre kłamstwa są po prostu konieczne i nie da się ich uniknąć, dla dobra sprawy. Ja osobiście kłamałem już tak wiele razy, że nie robi to na mnie wielkiej różnicy.
- Ja jeszcze nigdy… nie tańczyłem publicznie. – poinformował nas Thomas.
- Oj, tańczyłeś. – pokręciłem głową – Wtedy kiedy byłeś tak pijany, że musiałem prawie wnosić Cię do pokoju, bo sam nie byłeś w stanie przejść nawet metra, za to nogi same rwały Ci się do tańca. Ironia losu. – przypomniałem mu sytuacje, która miała miejsce nie tak dawno.
- Nic nie pamiętam. Nie liczy się. – sprzeciwił się i zaczął dłubać, długim patykiem w ogniu.
- Zdziwiłbym się gdybyś to pamiętał. – stwierdziłem, po czym zanurzyłem usta w napoju.
Ran w życiu zdarzyło mi się zatańczyć w miejscu publicznym i przysięgam, że była to najbardziej ośmieszająca chwila w moim życiu.
- Ja jeszcze nigdy nie zakochałem się bez wzajemności. – powiedział Michael, gdy przyszła jego kolej.
Rzuciliśmy mu zdziwione spojrzenia. To było wręcz niemożliwe, jak widać nasz Michi był cholernym szczęściarzem. Wszyscy poza nim po raz kolejny sięgnęli po piwo.
Ja jestem zakochany bez wzajemności nawet teraz. Rzuciłem Lenie ukradkowe spojrzenie, lecz ona uparcie unikała mojego wzroku. Mimo wszystko chyba wyczuła to, że się na nią patrzę, bo lekko się zarumieniła.
- Lena! – zawołałem ją.
- Tak? – podniosła na mnie wzrok. W jej oczach wyczułem niepewność. Być może bała się moich słów i tego co w tej chwili mogłem powiedzieć. Ja jednak tylko wskazałem na nią i powiedziałem:
- Twoja kolej.
- Ja jeszcze nigdy nie widziałam spadającej gwiazdy. – oznajmiła szybko dziewczyna, oplatając kolana rękami i kładąc na nich brodę.
- Ja widziałem! – ucieszył się Gregor i wykonał zadanie, polegające na napiciu się napoju.
- Zostałeś jeszcze tylko ty Andi. – zauważył Thomas, a ja westchnąłem.
Nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć. Nie przychodziły mi do głowy, żadne ciekawe pomysły. Zastanawiałem się przez chwilę, lecz moją głowę wypełniła pustka.
- Jeszcze nigdy nie zjadłem niczego słodkiego na oczach Schustera. – powiedziałem obojętnie.
Wlepili we mnie oczy, w których dostrzegłem zawiedzenie. Wiedziałem, że mieli nadzieję na coś ciekawszego, jednak nie mogłem się skupić na myśleniu. Cały czas ukradkiem wpatrywałem się w Lenę, modląc się w duchu by tego nie dostrzegła.  Teraz tylko ona siedziała mi w głowie.
- Widzę, że nie macie pomysłów. – powiedział Kamil – Proponuje przerwanie gry, bo przez was ona mi zbrzydnie, spróbujemy innym razem. – wypił końcówkę swojego piwa, po czym zgniótł metalową puszkę i wrzucił ją do reklamówki z różnymi śmieciami.
- Kto ma ochotę na nocną wyprawę po lesie? – zaproponował Thomas, zacierając ręce.
- Żebyś znowu wcielił się niedźwiedzia? Nie ma mowy! – Lena kategorycznie odrzuciła jego pomysł.
- Ja się chętnie przejdę. – powiedzieli w tym samym czasie Gregor i Aurelia, po czym wybuchnęli głośnym śmiechem, przybijając sobie piątki.
- W zasadzie czemu nie? – zastanowił się Kamil i postanowił do nich dołączyć.
- Ja idę spać. – oznajmiła Blanka – Dobranoc wszystkim. Dzisiejsza wędrówka mnie wykończyła. – powiedziała i ruszyła w kierunku dziewczyńskiego namiotu.
Zaraz w jej ślady poszedł Michael i już po chwili zniknął we wnętrzu, drugiego, należącego do nas.
- Jak chcecie. – wzruszył ramionami Morgi i rzucił w moją stronę pytające spojrzenie.
- Nie, ja też już nie mam siły. – pokręciłem głową i wstałem by całkowicie zgasić ognisko, po którym właściwie nie było już śladu.
Czteroosobowa ekipa zniknęła w głębi lasu, a ja zostałem sam z Leną, która z zamyśleniem wpatrywała się w niebo. Znów mogłem z nią być sam, nareszcie.
Powoli podszedłem w jej stronę i usiadłem obok niej, zachowując niewielką przestrzeń.
- Co robisz? – zapytałem głupio.
- Obserwuję gwiazdy. Lubię to robić. Mam wrażenie, że one wszystkie należą do mnie i mogę z nimi zrobić wszystko co mi się podoba. Jak byłam mała nadawałam im imiona, ale już po jednym wieczorze się zgubiłam, więc zaprzestałam. – uśmiechnęła się lekko i przeniosła na mnie wzrok.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Być tak blisko niej, samemu. Niesamowite uczucie. Wiedziałem jednak, że muszę trzymać swoje wyobrażenia na wodzy, więc minimalnie się odsunąłem i podniosłem wzrok do góry.
- Faktycznie, są piękne. – zauważyłem. Chciałem dodać coś w stylu: tak jak ty, lecz przypomniało mi się, że stosuję taktykę: tylko przyjaciele, więc sądzę, że Lena byłaby zaskoczona takim porównaniem. Stwierdziłem, że najlepiej będzie już nic nie mówić, więc tylko położyłem się na plecach, bo od uniesionej głowy, zaczęła mnie boleć szyja.
Dziewczyna poszła w moje ślady i już po chwili leżeliśmy tak obok siebie, nic nie mówiąc, ale to wystarczyło bym poczuł się szczęśliwy. Trwaliśmy tak w bezruchu przez kilkanaście minut, kiedy nagle Lena uniosła rękę i wskazała na gwieździste niebo.
- Patrz… spadająca gwiazda. – wydała ciche westchnienie zachwytu. Po czym zamknęła oczy i bezgłośnie poruszyła wargami.
Podążyłem wzrokiem za jej palcem, faktycznie, przez niebo, wprost nad nami przepływała piękna, duża gwiazda, zachwycając nas swoim blaskiem. Jakby chciała nam przekazać, że należy tylko do nas i jest do naszej dyspozycji.
- Chyba przynoszę Ci szczęście. – zaśmiałem się – Jeszcze 20 minut temu przyznałaś, że nigdy nie widziałaś spadającej gwiazdy.
Dziewczyna lekko uśmiechnęła się, ale nie potwierdziła moich słów, tylko zgrabnie zmieniając temat, zapytała:
- Czego sobie zażyczyłeś?
- To tajemnica. – zaczerwieniłem się. Nie mogłem powiedzieć jej o tym, że w tamtej chwili pomyślałem o tym, żeby mnie pocałowała. Dopiero co poprawiliśmy swoje relacje, nie zamierzałem tego psuć jednym, bezmyślnym zdaniem. Poza tym i tak by tego nie zrobiła, jestem pewien. – A ty? – spytałem, cały czas patrząc ku górze.
- Sam nie powiesz, a oczekujesz, żebym ja to zrobiła? – zdziwiła się, unosząc do góry brwi – Ale i tak bym Ci nie powiedziała, bo się nie spełni.
W tej chwili jeszcze bardziej ucieszyłem się, że trzymałem język za zębami, a równocześnie bardzo chciałem się dowiedzieć o czym pomyślała ona. Czy ma jakieś szczególne marzenie, czy raczej było to zwykłe życzenie, pomyślane w tamtej chwili? Tak mało o niej wiem… nie wiem czego pragnie, do czego dąży, a przecież na tym opiera się życie człowieka, prawda?
Na osiąganiu postawionych sobie celów, na spełnianiu marzeń. Bez tego nasze istnienie nie ma sensu.
- Wyglądasz tak śmiesznie, kiedy nad czymś tak głęboko rozmyślasz. – obróciła głowę w moją stronę, uważnie mi się przypatrując.
- Śmiesznie? – nie za bardzo spodobało mi się to określenie.
- Uroczo. – stwierdziła, co doprowadziło do kolejnych rumieńców na moich policzkach.
Wellinger, co cholery co się z Tobą dzieje? – pomyślałem - Jeszcze żadna dziewczyna nigdy tak na Ciebie nie działała. To zazwyczaj ja byłem łowcą, który doprowadzał dziewczyny do szaleństwa, a potem je zostawiał, nie zważając na ich uczucia. Teraz los się odmienił i spotkało to mnie, to ja byłem zakochany bez pamięci, a jeden mały gest z jej strony, potrafił doprowadzić mnie do szaleństwa. Najgorsze jest to, że działa to tylko w jedną stronę… Jakby nikt we wszechświecie nie chciał naszego szczęścia.
- Ech, idę spać. Jestem wykończona. – podniosła się z ziemi i rękami otrzepała krótkie spodenki, sięgające do połowy ud.
Poszedłem w jej ślady i już chwilę później staliśmy naprzeciwko siebie nie wiedząc co robić.
- No… to pa. – powiedziała i pomachała mi ręką na pożegnanie, równocześnie kierując się w stronę swojego namiotu.
Patrzyłem jak odchodzi, a kiedy już miała wejść do środka, zawołałem za nią. Obróciła się w moją stronę, a ja podszedłem do niej i zapytałem nieśmiało:
- Mogę Cię chociaż niezdarnie przytulić?
Dziewczyna roześmiała się serdecznie, podeszła do mnie i objęła mocno w pasie.
Zanurzyłem nos w jej brązowych włosach, o zapachu truskawek i chwyciłem w swoje ramiona.
Była przy mnie taka drobna. Nie chciałem jej wypuszczać z objęć w obawie, że gdy ją puszczę może zniknąć i już nigdy jej nie zobaczę. Nie ukrywam, takie obawy nie towarzyszyły mi jeszcze nigdy. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie obchodziła mnie tak jak ona.
- Dość tego dobrego panie Wellinger. – uśmiechnęła się szeroko i wyswobodziła się z mojego uścisku. – Dobranoc. – powiedziała jeszcze, kiedy znikała we wnętrzu namiotu.
- Dobranoc. – szepnąłem, ale tak cicho, że nie była w stanie tego usłyszeć.



W ramach rekompensaty za opóźniony, poprzedni rozdział, dodaje jeszcze jeden w środku tygodnia. Postaram się coś jeszcze dodać w ten weekend, więc wyczekujcie :) 
Jak wam się podoba zakochany Andi? :3 Jak dla mnie jest cholernie uroczy <3 
Macie jakiś ulubieńców w tym opowiadaniu?
Muszę też przyznać, że moja koncepcja na to opowiadanie kompletnie się zmieniła. Wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Do obecnej sytuacji nie pasuje prolog, który zamieściłam na początku, ale postaram się coś wykombinować :) Jak wam leci już prawie 3 tydzień bez skoków? Bo moje życie nie odzyskało jeszcze sensu :C 

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 11

Dwa dni później, siedziałem w czarnym BMW, na tylnim siedzeniu z założonymi słuchawkami, skąd dobiegała głośna muzyka. Wystukiwałem palcami rytm w przyciemnianą szybę i lekko poruszałem głową. Obok mnie siedziała Blanka, wykonująca tą samą czynność, a z przodu Kamil z Michaelem. Poruszaliśmy się za srebrną bryką Gregora, w którym znajdował się on sam wraz z Thomasem i pozostałymi dwoma Polkami. Mknęliśmy  za nimi szybko, szosami, pozostawiając za sobą ocean. Zmierzaliśmy w głąb lądu, gdzie mieliśmy spędzić kilka dni pod namiotami.
Jednak dałem się przekonać, po kłótniach z przyjaciółmi, stwierdziłem, że nie chce ich zawieść, a poza tym nie miałbym czym zająć się sam podczas ich wycieczki.
Chyba umarłbym z nudów pijąc piwo bez towarzystwa Morgiego i Gregora.
W jeden wieczór spakowałem przydatne rzeczy i już dzisiaj o świcie, wszyscy wpakowaliśmy się do aut, by zmienić trochę otoczenie.
Zamknąłem na chwilę oczy, by się odstresować i nie myśleć tak intensywnie o wszystkich rzeczach, które mnie otaczają, jak to ostatnio miałem w zwyczaju.
Nagle poczułem, że ktoś trąca mnie w kolano. Leniwie ściągnąłem słuchawki z uszu i otworzyłem jedno oko.
- Co jest? – skierowałem wzrok na Kamila, który siedział za kierownicą i spoglądał na mnie przez przednie lusterko.
- Pytam się co masz zamiar zrobić z Leną. – odparł
Zerknąłem kątem oka na Blankę, która na szczęście słuchała muzyki i miała zamknięte oczy.
- Zapytaj się Michiego. – odrzekłem lekko poirytowany. Do dzisiaj nie opowiedziałem przyjacielowi historii sprzed kilku dni, ale teraz już nie było sensu niczego ukrywać.
Kamil zrobił dziwną minę i pytająco spojrzał na Austriaka, co on skomentował głośnym parsknięciem.
- Andi, Andi, ale ty jesteś niedomyślny. – cały czas się śmiał, a Kamil zdezorientowany patrzył się przed siebie.
- Może się mylę? – odburknąłem zdenerwowany, próbując nie zwracać uwagi na jego śmiech.
- Może mi ktoś wyjaśnić o co chodzi? – Polak, poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne na nosie.
- Michi poprosił Lenę do tańca, cały wieczór spędzili razem, klejąc się do siebie, po czym się pocałowali. Koniec historii. – opowiedziałem Kamilowi, niechętnie przypominając sobie tamten wieczór.
- Przecież to ty jej się podobasz idioto! – wykrzyknął Michi, odwracając się w moją stronę. – Poprosiłem ją do tańca fakt, chciałem ją trochę bliżej poznać, a wtedy… no cóż, wyglądała nieziemsko. – tłumaczył mi wszystko tak wolno, jakbym był w niespełna rozumu. – Kiedy tylko zauważyła, że poprosiłeś do tańca inną, zdenerwowała się i wyszła z pomieszczenia. A pocałowała mnie tylko dlatego, że sam to zrobiłeś. Była zazdrosna i to wszystko!
Nie odezwałem się ani słowem, powoli trawiąc słowa Michaela.
- Swoją drogą straszny z Ciebie dupek. Nie wiem dlaczego pocałowałeś tą dziewczynę i nie wiem po co w ogóle się nią zająłeś. Przeleciała Ci przed nosem dobra okazja do przekonania do siebie Leny. Wystarczy tylko traktować ją normalnie, jak przyjaciółkę, a nie narzucać się jej i cały czas odwalać jakieś dziwne akcje.
- Skąd wiesz jakie akcje odwalam? – zapytałem, zaciskając pięści ze złości.
- Polubiliśmy się i dużo mi opowiedziała. – odparł – Tobie też mogłaby, gdybyś tylko zechciał z nią normalnie porozmawiać.
Głęboko wypuściłem powietrze, które nagromadziło się w moich płucach.
Byłem zły tym bardziej, gdyż wiedziałem, że Michi  ma rację.
Mogłem normalnie z nią porozmawiać i próbować się z nią zaprzyjaźnić, podczas gdy na siłę starałem się ją do siebie przekonać. Chciałem, żeby tak jak inne zachwycała się moją osobą. To było bez sensu, ona się różniła od tych wszystkich dziewczyn. Szkoda, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę.
- Zrób coś, zanim da się to jeszcze uratować. – poradził mi Austriak, wkładając sobie do buzi miętowego cukierka.
- Dziękuję. – szepnąłem do niego, a moja cała złość wyparowała.
Widział, że ona mi się podoba, nie chciał jej podrywać, chciał po prostu się z nią zaprzyjaźnić, tak jak każdy normalny chłopak na tej planecie.
Odwróciłem się na chwilę w stronę Blanki i zauważyłem, że ta siedzi wyprostowana na fotelu, ma ściągnięte słuchawki i uśmiecha się promiennie.
- Jakby co, to ja nic nie słyszałam. – dodaje i powraca do słuchania muzyki, podążam w jej ślady.
Kto wie, może jednak ta wycieczka nie była takim złym pomysłem?


Po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce.
Znaleźliśmy sobie idealną miejscówkę na biwak. Na obrzeżach wysokiego lasu, zaraz przy niewielkim jeziorze. Przez chwilę poczułem się jakbym był znowu małym dzieckiem.
Zawsze z rodziną wyjeżdżaliśmy na kilkudniowe biwaki, podczas których lubiłem kąpać się z tatą w morzu. Często urządzaliśmy wyścigi, zawsze pozwalał mi wygrać. W nocy zakradałem się do namiotu sióstr i okropnie je straszyłem puszczając z telefonu groźne sapnięcia niedźwiedzia. Wtedy wydawało mi się to szalenie zabawne.
- Ziemia do Andiego! – Thomas klasnął dłońmi milimetr od mojej twarzy.
- Tak? – zapytałem nieprzytomnie, nie wiedząc o co chodzi.
- Ja z chłopakami postawimy trzy namioty, żebyśmy mieli gdzie spać. – wskazał na słońce powoli chowające się za horyzontem – Dziewczyny będą rozpakowywać nasze rzeczy, a ty idź po drewno. Zrobimy sobie małe ognisko. – zatarł ręce z ekscytacji i wręczył mi mały koszyk na drzewo.
- Sam? – oburzyłem się. Wy w czwórkę stawiacie namioty, a ja mam samotnie chodzić po lesie, tachając wielki, ciężki koszyk? – rzuciłem w stronę Kamila porozumiewawcze spojrzenie. Miałem nadzieję, że zrozumie moją aluzję.
Chłopak szybko załapał o co chodzi.
- Andi ma rację. Lena pomożesz mu? – zwrócił się do pięknej Polki, która w tym czasie wiązała czarne trampki.
Wzruszyła ramionami i bez słowa skierowała się w stronę lasu, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.
- Rozumiem, że się zgadza. – poinformowałem wszystkich i ruszyłem za nią, ciesząc się z idealnej sposobności porozmawiania z dziewczyną.
Przez kilka minut szedłem za Leną w milczeniu, zastanawiając się od czego najlepiej zacząć.
W głowie układałem sobie ósmą wersję naszej rozmowy i nie za bardzo wiedziałem jak ją przeprowadzić. Musiałem być ostrożny, nie chciałem, żeby jeszcze bardziej mnie znienawidziła.
Schyliła się po grube gałęzie, porozrzucane na ziemi i w milczeniu włożyła mi je do koszyka.
Poszedłem w jej ślady i zacząłem napełniać koszyk grubszymi gałęziami.
Wykonywaliśmy tą czynność przez dobrą godzinę, coraz bardziej zagłębiając się w las.
Kiedy mieliśmy już pełny koszyk, a Lena wrzucała do niego już ostatnie sztuki drewna, postanowiłem zadziałać.
- Słuchaj… – zacząłem niepewnie.
- Jeżeli masz zamiar na mnie krzyczeć, to lepiej w ogóle się nie odzywaj. – powiedziała opryskliwym tonem.
- Chciałbym Cię bardzo przeprosić.  Zachowywałem się jak dupek, zwłaszcza ostatnim razem. – podkreśliłem, ciężko przy tym wzdychając – Nie powinienem Ci tego mówić. Chciałem, żebyś mnie polubiła i tyle. To dość niespotykane, że… - urwałem i jeszcze raz przeanalizowałem to co mam zamiar powiedzieć. – Nie ważne. W każdym razie, chciałbym żebyśmy zaczęli od nowa.
- Okej… - odpowiedziała niepewnie i wzruszyła ramionami, kopiąc przy tym mały kamyk, leżący nieopodal jej stóp.
- Jako przyjaciele. – sprostowałem, patrząc na nią wyczekująco, a kiedy nie otrzymałem odpowiedzi, spytałem: Zapomnimy o tym wszystkim?
- Ale o czym? – przez chwilę udawała zdziwioną, po czym szeroko się uśmiechnęła i dodała:
My się chyba jeszcze nie znamy prawda? Lena jestem. – wyciągnęła w moją stronę swoją opaloną dłoń, a ja lekko ją ścisnąłem.
- Andreas. – odpowiedziałem, po czym wybuchnąłem śmiechem.
- Nie powinieneś parskać mi prosto w twarz, za pierwszym wypowiedzianym słowem. To robi złe wrażenie. – pouczyła mnie, jednak nie przestała się uśmiechać.
Szybko przyznałem jej rację po czym stwierdziliśmy, że musimy wracać. Zrobiło się już ciemno, a pozostali pewnie na nas czekają i się niecierpliwią.
Ruszyłem w lewą stronę skąd przybyliśmy, jednak Lena zatrzymała mnie, chwytając delikatnie za ramię.
Starałem się nie dać po sobie poznać jak wielkie wrażenie zrobił na mnie jej dotyk. Wciągnąłem powietrze i zatrzymałem się.
- Nie w tą stronę. – poinformowała mnie, wskazując przeciwny kierunek.
- Jestem pewien, że szliśmy tędy. – zaprzeczyłem, chcąc kontynuować drogę.
- Nie. – pokręciła głową – Przyszliśmy stąd, stuprocentowo. – dodała twardo.
Nie chcąc się kłócić, wzruszyłem ramionami i skierowałem się w przeciwną stronę.
Szliśmy w milczeniu, nie za bardzo pewni swojego położenia. Widziałem, że nawet dziewczyna nie była do końca przekonana co do naszego wyboru.
- Może miałeś rację… - stwierdziła, nerwowo rozglądając się wokoło.
- Chodźmy jeszcze trochę. – zarządziłem i wznowiliśmy marsz.
Przewijały się koło nas kolejne drzewa, a każde z nich wyglądało tak samo. Nie miałem pojęcia z której strony przyszliśmy i zacząłem się obawiać. Musimy jakoś wrócić do miejsca nad jeziorem, jednak żadne z nas nie wiedziało jak to uczynić.
Nagle usłyszałem dziwne mruczenie.
- Przepraszam, to mój brzuch. – wyszeptała zawstydzona Lena, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Nawet ciemność nie zdołała ukryć czerwieni, która pokryła jej twarz.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nawet w takich momentach była szalenie urocza.
- Też jestem głodny. – rzekłem, a w myślach beształem się za to, że nie wziąłem ze sobą latarki, którą miałem zapakowaną do plecaka. Szłoby się nam o wiele łatwiej.
- Idziemy dalej? – zwróciła się do mnie
- Tak. – odparłem – Gdzieś musimy wyjść. Nie ma sensu się wracać. – przerzuciłem koszyk do drugiej ręki, bo na tej zaczął mi już ciążyć.
Pokonywaliśmy w milczeniu kolejne długości, mając nadzieję, że zaraz dotrzemy to celu, jednak jedyne co rozciągało się przed nami, do ciemny las, w którym nie było ani jednej żywej duszy. Modliłem się w duchu, aby przyjaciele zaczęli nas szukać, bo nie wiem czy sami zdołamy dojść do namiotów.
Nagle znowu usłyszałem mruczenie, ale tym razem już znacznie głośniejsze.
- Musisz być porządnie głodna. – zaśmiałem się cicho.
- To nie ja. – zaprzeczyła dziewczyna, patrząc na mnie ze strachem w oczach.
Uśmiech natychmiastowo zszedł mi z twarzy. Nerwowo okręciłem się wokół własnej osi, próbując dostrzec coś, co mogło być źródłem tego dźwięku, ale było za ciemno, nie zdołałem nic zobaczyć.
Lena wyciągnęła z koszyka grubą gałąź i mocno zacisnęła na niej ręce.
- Myślisz, że niedźwiedzie boją się latającego drewna? – próbowałem zażartować, ale nie specjalnie mi to wyszło, bo Polka spięła się jeszcze bardziej.
- Nie bój się to na pewno nic takiego. – próbowałem dodać jej otuchy i położyłem prawą dłoń na jej ramieniu.
- Aaaarghhh! – zza drzew wyskoczył Thomas, i z potężnym rykiem naskoczył na Lenę.
Głośno krzyknęła i wpadła mi w ramiona, a ja z tego wszystkiego upuściłem koszyk na ziemię.
Zaraz za nim wybiegł Gregor, który trząsł się ze śmiechu i trzymał w ręku komórkę, a z jej głośników płynęły przerażające odgłosy.
- Jak dzieci. – przewróciłem oczami – Robiłem tak mając osiem lat. – zauważyłem, nie wypuszczając Leny z objęć.
 Chciałem trwać z nią tak wiecznie. Czuć jej dłonie na swoich plecach, lecz wiedziałem, że to niemożliwe. Szybko oderwała się ode mnie i z wyrzutem w oczach spojrzała na płaczących ze śmiechu Austriaków.
- Cholernie zabawne! – krzyknęła, ale już po chwili nie wytrzymała i sama zaczęła głośno się śmiać.
Rozbawiony, zebrałem rozsypane drewno z powrotem do koszyka i spojrzałem na towarzystwo, które już zdążyło się nieco uspokoić.
- Zaczęliśmy się trochę martwić. – zaczął snuć opowieść Gregor – Postanowiliśmy wyjść wam naprzeciw, w razie gdybyście się zgubili. Potem zobaczyliśmy was zmierzających w naszą stronę i stwierdziliśmy, że to idealna okazja na jeden z naszych perfekcyjnych żartów. – Schował komórkę do kieszeni spodni.
Lena w dalszym ciągu cicho chichotała, a ja przyglądałem jej się z zafascynowaniem.
- Wracajmy już, kolacja czeka. – zarządził Thomas, włączając latarkę, a my ruszyliśmy za nim. 




Przepraszam za to tygodniowe opóźnienie, ale w zeszłym tygodniu miałam w szkole taką masakrę, że nie wiedziałam w co ręce włożyć.
Postanowiłam też, na wasze prośby przyspieszyć nieco akcję. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Komentujcie to karmi moją wenę <3